Coś Się Zaczyna – Teaser

CZĘŚĆ 1 – JASON

Rozdział 1
„Dom”

Fakt, że pogoda w Miami była piękna i nie było ani za gorąco, ani za zimno, wcale nie poprawiał Jasonowi humoru. Nie chciał wracać do domu, ale z drugiej strony czuł potrzebę, żeby tam już być i sprawdzić, jak się rzeczy mają.
Jechał autobusem, opierając rudą głowę o szybę i patrząc na mijany krajobraz ze zniechęceniem. Dzień w szkole wyjątkowo mu się dłużył i nastolatek na pewno nie był nim usatysfakcjonowany. Daleko mu było do śmietanki towarzyskiej, chociaż i tak szkoła, do której chodził, była jedną z najgorszych w mieście. Nie miał więc wysokiego progu do przeskoczenia i utrzymywał się na powierzchni życia towarzyskiego dzięki swojemu podejściu, wyjebaniu na opinie innych, chociaż brak kasy i koszmarnie stare ciuchy ciągnęły go na dno. Ratowało go jednak to, że według niektórych był „zajebisty”. Tak zajebisty, jak potrafi być nastolatek lądujący w areszcie i odsiadujący czterdzieści osiem godzin w imię walki o niezależność i indywidualność. Jak zajebista jest piętnastolatka dająca dupy studentowi w uczelnianej toalecie. Jak zajebisty jest dzieciak hodujący marihuanę na balkonie nieświadomej babci. Tak, to nie była zajebistość, którą chwaliło się kilka lat później, będąc dorosłym człowiekiem. Ale podejście do życia Jasona i jego sposób bycia najwyraźniej w oczach niektórych były właśnie czymś takim.
On miał to wszystko gdzieś i był tak bardzo anarchistyczny, jak tylko niepełnoletni jeszcze chłopak jest w stanie być. A brakowało mu już niewiele. Dodatkowo się w tym upewnił, kiedy któregoś razu facet w kiosku sprzedał mu fajki bez mrugnięcia okiem. To zapewniło go, że jego zblazowana mina i pociągła twarz o cieniach pod oczami wygląda na starszą, niż naprawdę była. Niestety też domyślał się powodów, przez które jego „ja” emanowało dorosłością, a nie nastoletnią niedojrzałością. I ten właśnie powód czekał na niego w domu.
Jason zasępił się przez to jeszcze bardziej i puknął czołem o szybę, czekając, aż w końcu dojedzie na swój przystanek. Kiedy się doczekał, wysiadł jako ostatni i ruszył z niechęcią w kierunku miejsca, które oficjalnie nazywał domem.
Gdy dotarł na miejsce, jak zwykle powitał go zaniedbany ogródek, tynk odpadający ze ścian i brudne zasłonki w oknach. Dom nie był duży. Mieli kiedyś większy, ale matka wydawała więcej na prochy niż jego utrzymanie, więc musieli się przenieść. Tutaj mieścił się tylko mały salonik, który był również sypialnią matki, kuchnia, łazienka i duża spiżarka przerobiona na jego pokój. I jeśli słuch go nie mylił, z domu właśnie dobiegała głośna, trzeszcząca muzyka.
Poprawił prawie pusty, wysłużony plecak na ramieniu i przeszedł niską furtkę, wchodząc na teren swojej posesji. Ściągnął po drodze brwi, czując już powoli kiełkującą złość i niepokój.
Drzwi wejściowe nawet nie były domknięte. Ze środka słyszał głosy i przynajmniej dwa z nich rozpoznał. Jeden należał do Snoopa — dilera matki, który od czasu do czasu zgadzał się odstąpić jej działkę za danie dupy, gdy nie miała kasy. Drugim był na pewno ten pieprzony Azjata, którego wszyscy przezywali Jackie i który miał w ich dzielnicy przynajmniej ósemkę swoich dzieciaków. Każdego z inną kobietą. Jason był pewien, że bzykał też jego matkę i był w ciężkim szoku, że Jennifer tylko raz w życiu zaszła w ciążę.
Nie marzyło mu się rodzeństwo. Nie chciał mieć jeszcze jednego problemu na głowie, jaki upatrywał w tej chwili w niemowlęciu. Gdyby matka urodziła mu brata czy siostrę, to sam stałby się młodym ojcem, bo nie wierzył, żeby ten mały, azjatycki kutas się zachował. Jason już wolał nie mieć ojca, niż mieć za niego takiego dupka.
— Ej! Co to za zbieranina?! — Wkroczył do pokoju, trzaskając wejściowymi drzwiami i patrząc na wszystkich w pomieszczeniu ze złością.
Już widział, że dom wyglądał jeszcze gorzej niż rano, gdy wychodził. Stolik był przewrócony, na fotelu siedział Jackie z jakąś pindzią na kolanach, Snoop i jego matka właśnie wciągali kreski, a jeszcze trójka osób, których nie znał, popijała po kątach i głośno rozmawiała, przekrzykując muzykę dobiegającą ze starego, trzeszczącego radia.
— Spierdalaj, Jason — warknął na niego Snoop, wycierając nos. Był zabawnie niski. Chociaż słowo „zabawnie” przemykało tylko przez moment przez głowę człowieka, który pierwszy raz widział go na oczy. Snoop całym sobą prezentował wszystko to, co może mieć w sobie facet pretendujący do miana kutasa, chama i sadysty w jednym. — Wypierdalaj, mówię, dzisiaj świętują dorośli.
— Co niby, kurwa, świętują? Napierdalanie się? Kto was tu wpuścił? — syknął chłopak, patrząc na nich wszystkich z niechęcią i wściekłością.
Był bezsilny, ale na szczęście nie wyglądał jak krasnal w kapeluszu, więc ci pewnie nawet dobrze nie wiedzieli, ile ma lat. To dodawało mu dorosłości i animuszu w kłótniach z tą zbieraniną. Pozwalał sobie, bo wiedział, jak zachowują się ci upici, naćpani ludzie i wiedział też, jak z nimi postępować. Chociaż to nie zawsze się sprawdzało i działało. Mógł się drzeć, krzyczeć, ale i tak nie był w stanie ich wszystkich wywalić.
— Weź, Jason, nie drzyj mordy od razu — zabrała głos jego matka i chwiejnie, jakby stąpała po zawieszonych w powietrzu kamiennych płytkach, przeszła w stronę butelek stojących obok kanapy. Była równie chuda jak syn, ale ten nigdy nie wiedział, czy z racji genetyki, czy po prostu przez to, że na śniadanie piła piwo, a na obiad dawała sobie w żyłę. I ona też wyglądała na starszą niż była.
— Aaa… i wiesz, że zawsze też możesz dołączyć. — Jackie uśmiechnął się do niego nieprzyjemnie swoimi wąskimi ustami, dodatkowo mrużąc te swoje skośne oczy. Wychylił przy tym mocno głowę na kark, bo fotel, na którym siedział, stał tyłem do drzwi. — Jen znalazła portfel. Gruby jak mój chuj. Więc świętujemy.
— Znaczy, że komuś zajebała? — odparł załamanym głosem Jason. — Jaja se, kurwa, robicie? A jak gliny tu wpadną? — pytał nadal ostro i wojowniczo.
Nie lubił, kiedy to wszystko tak się toczyło. Nienawidził tego, jak wyglądał jego dom, ale też nie uśmiechało mu się, żeby zabrała go opieka społeczna albo żeby policja tu wpadła i miał matkę w więzieniu, czy na odwyku, a sam był „prostowany” w jakimś ośrodku zamkniętym.
— Spierdalaj, Jason. — Snoop obdarzył go kolejny raz tym krótkim zdaniem. Nigdy nie uważał, żeby chłopak zasługiwał na więcej szacunku czy uwagi.
Jennifer z kolei otworzyła butelkę i szybko przyłożyła jej szyjkę do ust, bo piana buchnęła do góry. Zalała przez to swój i tak brudny top, który kiedyś był biały.
— Nikt nie wpadnie, mówiłam ci zawsze, byś nie spinał dupy, kwiatuszku. — „Kwiatuszku” w jej wykonaniu zawsze było kpiące i protekcjonalne. No, chyba że byli sami, ona czuła się jak gówno płynące po kanałach, a on pomagał jej dojść do siebie.
Jason omiótł to wszystko wzrokiem. Czasami brakowało mu siły. Gdyby jeszcze byli tu we trójkę, może by próbował ich wywalić, ale całe to towarzystwo zachowywało się, jakby przyrosło jak grzyby do tej brudnej podłogi i mebli.
— Nie mów tak na mnie. I nie oddawaj tym pieprzonym złamasom całej kasy. Żarcia potem, kurwa, nie masz i jęczysz — warknął na matkę, podchodząc do niej i zabierając jej piwo, żeby skupiła się na chwilę na rozmowie. — Słyszysz? Żarcie trzeba za to kupić, a nie tylko jebane… — Chłopak urwał, bo poczuł rękę Snoopa na ramieniu. Wyrwał się i odtrącił go. — Nie dotykaj mnie!
Niski mężczyzna z blizną na policzku i tatuażami wyłażącymi mu spod koszulki aż na szyję, wykrzywił usta i wyciągnął mu z dłoni butelkę.
— To nie zabieraj tego, co do ciebie nie należy, chujku — wychrypiał cicho.
Jennifer zerknęła nerwowo na syna i na swojego dilera, a potem zwróciła się trochę bardziej ugodowo do tego pierwszego.
— Mam, ile trzeba na żarcie. Nie przeszkadzaj. No już. Mówił Snoop, spierdalaj — dodała łagodnie, jakby właśnie uprzejmie poprosiła go, by nie przeszkadzał jej w pracy. Zachwiała się przy tym i pociągnęła nosem. Była już mocno na haju.
Jasonowi chciało się rzygać, gdy ją taką widział.
— Tylko się, kurwa, nie zaćpaj z tego szczęścia — syknął do niej.
Nienawidził swojego życia i tego, jak bardzo nic na to nie może poradzić. Przepchnął niższego od siebie faceta i przemaszerował do kuchni, śledzony mętnymi spojrzeniami „gości” matki. Nie można ich tak było naprawdę nazywać, bo była to banda pasożytów, która wyczuwała darmowe prochy jak psy myśliwskie królika.
W kuchni znalazł jeszcze nieotwarte piwa. Wpakował do plecaka cztery bez pozwolenia i bez pytania. Byli tak nagrzani, że nie było szans, żeby zauważyli, a nawet jeśli, to nic nie mogli na to poradzić, bo chłopak bez słowa wyszedł z domu, nie uraczywszy nikogo wyjaśnieniami, dokąd się wybiera. Nie mógł tu przecież siedzieć. Chyba by zwariował, słysząc, jak się śmieją, jak żartują, a potem na pewno pieprzą. Na samą myśl aż przebiegały go ciarki.
Jak kiedyś myślał, że właśnie przez to zaczął umawiać się z facetami, bo obrzydzały go kobiety od czasu, kiedy naoglądał się swojej ruchanej przez kogoś matki, tak z czasem zrozumiał, że to po prostu zrządzenie losu, że tak jak rodzicielka woli kutasy. Pocieszał się tylko czasami myślą, że nie tylko je, a męskie tyłki kręcą go nawet bardziej.
Wiedział, gdzie pójść. Właściwie miał kilka takich miejsc, gdzie żaden nadgorliwy przechodzień nie zapyta, czy wszystko w porządku i czy może mu pomóc. Gdzie żaden gliniarz nie weźmie go do samochodu i nie odwiezie pod dom albo, gdy odmówi podania adresu, na komisariat. Teraz nie chciało mu się siedzieć samemu, a wiedział, gdzie jest ktoś, z kim będzie mógł wypić skradzione piwa. Ktoś, kto teraz zapewne oglądał coś w psującym się telewizorze w swojej chatce nieopodal marketu. Miał blisko. Ta sama dzielnica, tacy sami sąsiedzi i taka sama speluna. Tylko z klasą, jak to lubił nazywać Bully.
Jason nie spieszył się, żeby tam dotrzeć. Nie biegł z płaczem, żeby się wyżalić. Chciał się gdzieś zrelaksować, a chłopak, do którego kierował swoje kroki, był… taki jak on. Też sam, mimo posiadania rodziców. Jego starzy mieli go totalnie w dupie, a on miał to szczęście, że od wiosny był pełnoletni i mógł zamieszkać sam. Jason poznał go na jednej z nielicznych domówek, na które się wybrał. Tylko dlatego, że jeden dobry kumpel go naciskał, a w domu panowała podobna sytuacja do tej dzisiejszej. Bully też nie wyglądał wtedy, jakby był duszą towarzystwa, a z rozmowy przy papierosie zrobiła się im dłuższa znajomość wzbogacona o podobne gusta łóżkowe.
Jason, kiedy pomyślał o tym na drugi dzień, zdał sobie sprawę, że to wszystko mogło się dla niego źle skończyć. W dzielnicy, w której mieszkali, upodobania czegoś innego niż duże cycki i mokre cipki były niemile widziane. Ale najwyraźniej trafił swój na swego i nastolatek widział w tym pozytywny przejaw przeznaczenia. Chociaż w tym miał nadzieję ujrzeć coś dobrego. Nawet nie zdał sobie sprawy, że przyspieszył. Dom Bully’ego, a raczej Bucka Bullocka, zaszedł od tyłu. Przesadził płot i wszedł bez pukania przez kuchenne drzwi.
— Ej! Jesteś? To ja, Jason! — krzyknął, żeby powiadomić o swoim przybyciu.
— Taaa, poczułem ten powiew kostuchy! — Usłyszał nosowy, głęboki głos starszego chłopaka z salonu.
I jak się spodziewał, gdy wyjrzał zza futryny drzwi kuchennych, ujrzał gospodarza na starej kanapie, w kilku miejscach podartej przez kota, którego Bully miał przez całe dwa miesiące. Dopóki ten nie został przejechany przez samochód. Chłopak leżał na plecach z dopalającym się petem między wargami i zniszczoną książką w dłoniach. Był bez koszulki, więc jego szczupłe, ale opalone ciało było dobrze widoczne, w tym tatuaż zielonej koniczynki na lewej piersi. Nawet nie podniósł wzroku na kumpla.
Jason zaśmiał się i zdjął plecak z ramienia. Zadzwonił nim.
— Wal się, Bully, to bardziej Mikołaj przyszedł — odparł i schylił się do niego. Szczupłymi, bladymi palcami wyjął starszemu papierosa z ust i sam się zaciągnął.
Lubił palić. Miał niejednokrotnie wrażenie, że nawet lepiej mu to pasuje niż alkohol. Po tamtym czuł się ciężko, a fajki go uspokajały. Gdy pierwszy raz się zaciągnął, pamiętał jeszcze dobrze, jak nagle zakręciło mu się w głowie, jak ścisnęło go w środku, a potem zrobiło się dobrze. Od tamtego momentu, mimo że ciężko było mu kupować fajki, palił, kiedy tylko nadarzała się okazja i nie dawał sobie samemu wmówić, że znalazł podobne uzależnienie jak jego ćpająca matka, tylko że trochę mniej szkodliwe i bardziej legalne.
— Mmm? — Buck wreszcie uniósł na niego wzrok. Miał zielone jak butelki oczy i często równie szkliste. Jakby wiecznie zmęczone albo czytaniem, albo piciem, albo niewyspaniem. Nie był przystojny, może nawet nieatrakcyjny, ale zdecydowanie miał typ urody, który go mocno wyróżniał. Szeroka twarz, lekko zakrzywiony podbródek. Również stosunkowo szerokie nozdrza, wysokie kości policzkowe i pełniejsza dolna warga. Brązowe włosy spinał w mały kucyk wysoko, ale były tak krótkie, że większość i tak spływała mu po bokach twarzy. — Masz browary?
— Mhm. Dwa na łeb — odparł Jason i położył mu na brzuchu plecak. — Ale coś za coś. Ty dostajesz piwo, a ja tu zostaję co najmniej do jutra, jak nie dłużej — targował się, paląc nieswojego papierosa i patrząc na gospodarza. Ten nie był w jego guście, ale był obecny i dogadywał się z nim. Do tego Bully cholernie dużo czytał, więc nie miał prawa się czepiać jego, kiedy siedzieli obaj na kanapie, a Jason rysował.
— Ty robisz śniadanie — odpowiedział starszy chłopak, zagiął róg kartki, którą czytał i odłożył książkę na stolik, równie zniszczony jak reszta mebli. Ale w sumie poza faktem, że były tu stare i używane meble, w domu panował raczej porządek. Podniósł się i bez pytania otworzył plecak. — Trzeba schłodzić? Nie będę pił ciepłego browca. Ciepły browiec jest jak pissing, a ja nie jest w nastroju na szczyny do gardła.
Jason skrzywił się i trzymając papierosa między wargami, zajrzał do plecaka.
— To dawaj. Ja pierdolę, jaki marudny — burknął i zabrawszy butelki, poszedł do kuchni. — Masz coś w ogóle na to śniadanie?! — krzyknął już z głową w otwartej lodówce, olewając fakt, że w sumie widział, co w środku było. Było dużo jajek i dużo mleka. Głównie tym żywił się jego kumpel.
— Są jajka i mleko! Widzisz? Gdzieś między jajkami i mlekiem!
— Ta… Widzę. — Jason nie był ucieszony, że nie było tam nic mięsnego, ale i tak widział w tym więcej możliwości niż w zawartości własnej lodówki w domu, gdzie zwykle nie było nic. Przestawił jeden karton mleka i ustawił na półce piwo. Wrócił do salonu. — Co czytasz?
— „Jaskinia filozofów” Samozy — odpowiedział Bully, bawiąc się zapalniczką. Teraz siedział nisko na kanapie, tak że nie było widać jego głowy zza oparcia kanapy. — Jest o tłumaczu. Może powinienem być tłumaczem? Ale z hiszpańskim mi zawsze szło ciężkawo, to może bym tłumaczył ze slangu młodzieżowego. Wyobrażasz sobie książkę w slangowym języku? Hm… — zadumał się.
— Możesz napisać — odparł Jason na odwal się i zgasił papierosa w popielniczce. Była całkiem pusta. Zawsze był tym zaskoczony, że u tego chłopaka było przyzwoicie czysto. Może też dlatego lubił tu być. — I czytałeś ostatnio coś normalnego? — spytał, idąc do regału, by zabrać stamtąd szkicownik i przybory do rysowania, które tu chował.
— Stephena Kinga, jeśli uznajesz to za coś normalnego. — Bully wyciągnął nogi, oparł je o stolik i skrzyżował w kostkach. — Co odwaliła mamusia?
Nastolatek przeszedł na kanapę i usiadł obok gospodarza, także wyciągając długie nogi na stolik. Był bardzo wysoki, a jego ciemne ciuchy jeszcze to podkreślały. Tak jak i za krótkie spodnie, które czasami odsłaniały mu kostki.
— Znalazła kasę, sprowadziła towarzystwo i, kurwa, ćpa — burknął, od razu skupiając się na kartce papieru, żeby zacząć rysować. Czaszki, pająki, węże i inne makabryczne rzeczy poprawiały mu humor.
— Niech ćpa. Jakbym był tobą, zadzwoniłbym po gliny, dał cynk, a sam spierdolił. Nie trzymałby mnie ani dom… bo trudno to tym nazwać, ani praca, bo żadnej nie masz, a i szkoła na co ci się przyda niby, jak i tak urzędaskiem nie będziesz? — Buck patrzył mu przez ramię. — Tylko wiesz? Chujnia jest jedna. Póki byś nie skończył osiemnastu, jeszcze by się ktoś tobą przejmował. Jakiś urząd, gliny, sąd. Ale potem po co żyć, jak każdy miałby cię w dupie…? — Westchnął na koniec i przymknął oczy.
Jason spojrzał na niego swoimi szarymi oczami i skrzywił się. Przez to wyglądał jeszcze gorzej. Chudy, blady, o zapadniętych policzkach i cieniach pod oczami. Rudość włosów też mu nie służyła.
— Jak mojej starej szkodzą prochy, to tobie szkodzą te książki. Nie nakabluję na tę szmatę, bo się jakiś chuj przyczepi i najpierw zabiorą mnie do jakiegoś przytułku, a potem radź se sam. I gdzie ja znajdę kasę? Hm? A potem będę miał jakieś urzędasy na dupie. Tak jakbyś tu teraz miał, kurwa, kontrolę, czy se radzisz. Pierdolę coś takiego.
Gospodarz westchnął i tylko w ciszy myślał nad tym, co usłyszał. Jason więc wrócił go rysowania, a po chwili poczuł, jak starszy chłopak wstaje. Wrócił po chwili z dwiema butelkami piwa i podał jedną Jasonowi. Sam usiadł obok, otworzył i napił się.
— I tak szczyny.
— To nie pij — odparł kąśliwie rudzielec, po czym zerknął na niego. — Chyba że chcesz prawdziwe szczyny? — Zarechotał, samemu teraz mając ochotę na kolejnego papierosa i piwo bardziej niż na seks, ale ten też mógł wejść w grę.
— Mówiłem, że na to dzisiaj nie mam weny — jęknął Bully i mimo swoich wcześniejszych słów, napił się znowu. — A ty? Na co masz wenę?
— Jeszcze nie wiem — mruknął Jason, popijając ze swojej butelki i patrząc na kartkę, na której powoli powstawał wyszczerzony w morderczym uśmiechu smok. Gdy był młodszy, fantazjował, że taki wpadnie do niego do domu, pożre wszystkich kumpli matki, a ją przestraszy tak, że ta nigdy więcej nie spróbuje narkotyków. Nic takiego się nie stało, a jego matka nawet podczas deliry prawie na pewno nie widziała smoków.
— To pomyśl — poradził mu kumpel błyskotliwie i sięgnął w końcu po swoją książkę. W jednej ręce trzymał ją teraz tak, by móc czytać i by się nie zamykała, a w drugiej butelkę piwa, z której popijał.
Jason też krótko na niego zerknął, po czym sam wrócił bez słowa do rysunku. Moment tak odpoczywał od stresów związanych z domem, aż nie porzucił kartki i ołówka na korzyść sięgnięcia do rozporka własnych spodni. Rozpiął go i od razu wsunął dłoń w bieliznę, siadając niżej na kanapie, z nogami wspartymi o stolik.
Bully zerknął na niego, wrócił spojrzeniem do książki i znów spojrzał na jego krocze.
— No? I? — rzucił z cieniem rozbawienia.
Jason opierał tył głowy o oparcie i miał przymknięte oczy, kiedy masował się po jadrach i penisie jeszcze uwięzionym w szarych slipkach.
— Marzy mi się jakiś dobry pornos…
— Sorry. Komp dalej u kumpla w naprawie. Zjebane wiatraczki — prychnął Buck, połowicznie skupiony na rozmowie, połowicznie na czytaniu. — Świerszczyków nie mam.
Jason w końcu rozchylił powieki i spojrzał się kątem na Bully’ego. Uśmiechnął się wrednie bokiem ust.
— To może zastąpisz te świerszczyki. Obraz może gorszy, ale chociaż 3D.
Starszy chłopak uniósł brwi i zamknął książkę.
— No patrz, jaki, kurwa, dowcipniś. Rude, chude, wielkie, będzie mi tu o gorszym obrazie… — Odrzucił książkę na stolik.
— Lubisz może, jak ci się słodzi? Bully? — Jason zaśmiał się, a główka jego penisa już wystawała z bielizny i została obejrzana przez starszego chłopaka. Nie umknęło Jasonowi, że ten zassał lekko wargę.
— Bujaj się. I chodź do sypialni — postanowił i wstał, a jego luźne jeansy obsunęły się nisko na biodrach.
Jason znowu się zaśmiał.
— Taki sukces. Przyznaj się, myślałeś o tym już dłużej niż ja — mówił z wrednym uśmiechem zwycięzcy, także wstając i idąc za starszym chłopakiem.
— Och, zamknij się — burknął Bully i wszedł do niedużego pomieszczenia z bardzo niskim łóżkiem i dwiema szafkami nocnymi, co zabawne, każdą z innego sortu. Podłoga skrzypiała przeraźliwie, zresztą, jak Jason pamiętał, łóżko też. Momentami nawet głośniej niż Bully.
Jason przyjrzał mu się jeszcze raz. Był rozbawiony przebiegiem sytuacji i z tego powodu chociaż na moment zapomniał o tym, od czego uciekał do tego domu.
Ściągnął po drodze koszulkę ze swojego chudego, bladego ciała i zbliżył się do łóżka. Starszy chłopak już na nim usiadł, ale wyciągnął się jeszcze do szafki i zaczął w niej grzebać. Na niej spoczywały cztery książki i paczka papierosów. W szufladzie zaś były jakieś chusteczki, długopisy i buteleczka oliwki, którą w końcu wyciągnął. Zerknął na Jasona i rozpiął sobie guzik w spodniach.
— No, rozbierz się. Mówiłem, że marzy mi się dobry pornos. — Jason skinął na niego zachęcająco, samemu stojąc przed łóżkiem i dotykając się. Wzrok uciekł mu tylko na chwilę do paczki papierosów, ale uznał, że kradzież jednego potraktuje jako deser.
— Tylko sobie nie myśl, nie będę ci tu dziwkował, jęczał i stękał na pokaz — rzucił do niego Bully, kładąc się na łopatkach. Wypchnąwszy biodra, zsunął spodnie z bielizną. Miał naprawdę małego penisa, ale jak Jason zauważył już nie raz, lubił się tam depilować. Możliwe, że dlatego, by nie wyglądał na jeszcze mniejszego przez gąszcz włosków. Na szczęście tyłeczek miał bardziej smakowity.
— Nie zaszkodziłoby, ale rób, jak umiesz — pogonił go, wyciągając w końcu członek ze slipów. Jeszcze nie był cały sztywny, nie działo się jeszcze meritum, ale ostatecznie był młody, nabuzowany chęciami rozpłodowymi… co z tego, że w kierunku męskich osobników?
Buck zerknął na jego krocze i do końca się rozebrał. Spojrzał na jego wyczekującą minę, wywrócił oczami i przewrócił się na brzuch. Zaskrzypiało. Jego okrągłe pośladki były teraz dobrze widoczne, a pomiędzy nimi pokazała się dziurka, gdy chłopak odrobinę rozłożył nogi.
Jason podszedł do łóżka i klęknął na skraju jednym kolanem, żeby lepiej widzieć.
— No, Bully, wiesz, gdzie jest poślizg. Książką kutasa nie zastąpisz.
Starszy chłopak westchnął ze zniecierpliwieniem i sięgnął do porzuconej na pościeli oliwki. Wycisnął ją na palce i skierował je do tyłu. Zerknął krótko na Jasona i pomasował dziureczkę. Była mała i pomarszczona, ale przyjemnie gładka.
— Może też się rozbierzesz? Pokażesz te chude nogi? — zasugerował w trakcie.
— Kręcą cię? — Jason zarechotał, ale ustąpił i faktycznie postanowił się rozebrać. Wszedł jednak najpierw na łóżko, żeby było mu wygodniej i żeby piasek czy jakaś drzazga nie wbiła mu się w stopę, kiedy zdejmie skarpetki.
Po chwili szarpania się z ciuchami był już nagi i macał krągły pośladek chłopaka masującego własny zwieracz.
Naprawdę dużym plusem było posiadanie kumpla, który to lubił. Bez tego był skazany na rękę, a seks znacznie bardziej pomagał niż ręczna robótka. Skupienie się nie tylko na sobie, ale i na cudzym ciele dawało zupełnie inne doznania, które znacznie bardziej odciągały od szarej rzeczywistości i kierowały do spełnienia i zapomnienia.
— Wiesz, Jay, że dla mnie jesteś całkiem seksowny, tylko kurewsko wredna z ciebie człeczyna. Mógłbyś tylko kiedyś zrobić coś z tymi włosami — dodał Bully na koniec wrednie i dokładnie wymacawszy dziurkę, wprowadził powoli palec wskazujący wzbogacony w starą obrączkę.
— Co niby? — spytał Jason, nie biorąc wcześniej pod uwagę tego, że jego rude owłosienie może źle wyglądać. Traktował to raczej jako coś wyjątkowego, co wyróżniało go z tłumu. I taki już był. To tak, jakby chciał zrobić coś ze swoją posturą i wzrostem.
Macał w tym czasie nie tylko swój członek, ale odchylał też krągły pośladek gospodarza, żeby lepiej widzieć, jak palce wsuwają się między ciasny krąg mięśni.
— Zafarbuj? Zetnij na zero albo chociaż irokez? Ja myślałem o wojskowej fryzurze po ostatniej książce, ale ty byś wyglądał w takiej jak pajac — mówił dalej Buck, jakby właśnie rozmawiali o tym przy piwie, ale w końcu zmarszczył się i stęknął, gdy próbował docisnąć do środka drugi palec.
Młodszy chłopak uśmiechnął się i sięgnął do jego dłoni.
— Mhm, wsuń, dość już się tylko tak bawisz — zachęcił na swój unikalny sposób, a zaraz po tym sięgnął do swoich włosów, żeby przeczesać je palcami. Może faktycznie powinien coś z nimi zrobić. Ale przecież nie w tym momencie. Na razie chciał się skupić na relaksie, własnej przyjemności i ciele obok siebie.
Na pewno Bully miał ładniejsze ciało niż twarz. Niższe niż jego, szczupłe nie tylko z racji natury, genetyki czy ćwiczeń, ale i tego, że jednak podobnie jak Jason nie zawsze miał co do garnka włożyć. Nie stronił jednak tak bardzo od słońca jak on, więc kolor skóry był zdrowy. Miał wąskie biodra, a owłosienie jedynie na nogach i pod pachami. Golił całe krocze, rowek i klatkę piersiową. Do tego miał całkiem szerokie ramiona, choć niezbyt umięśnione, za to jego uda i pośladki już ukazywały większy przyrost mięśni. A i teraz Jason nie widział jego twarzy, tylko te brązowe, nieuczesane włosy, których część była spięta w mały kucyk wysoko na głowie.
Buck po jego sugestii wsunął głębiej palce i zakręcił nimi, a Jason mógł widzieć, że rozszerza je w sobie, by otworzyć dziurkę. Podobało mu się to i bawiło go, bo często ten starszy chłopak zachowywał się, jakby wcale nie miał ochoty na seks, a potem bez szczególnego namawiania czy przymuszania sam się przygotowywał albo bawił ze sobą ku przyjemności jego oczu. Był trochę jak krygująca się laska, ale rudzielec nie zamierzał mu teraz tego mówić. Miał porno na żywo. Nie chciał, żeby to się speszyło i kazało mu się samemu walić.
— No, nieźle, Bully, może serio byś nakręcił jakiś filmik, by ci płacili za to — zasugerował i kiedy starszy rozsunął palce w swojej dupci, sam wsunął jeszcze swój chudy palec pomiędzy nie. Zrobił to akurat w momencie, kiedy jego kumpel chciał coś odpowiedzieć, więc swoim działaniem wydobył z jego ust głośniejszy jęk.
Buck zacisnął palce na poduszce i odetchnął głęboko.
— Wal się — burknął przy tym i zgiął jedną nogę w kolanie.
— Planuję ciebie, więc jednoczesny seks ze sobą i tobą może być trudny — prychnął z rozbawieniem Jason i zostawił jego tyłek na korzyść jąder, które pociągnął. Były spore, a już kiedyś Jason prawie sobie nagrabił, gdy rzucił, że były większe od penisa Bucka. Tak, wciąż pamiętał, że dostał wtedy w pysk, a chłopak nie odzywał się do niego przez tydzień. Prawie jak laska, której powiedziało się, że mogłaby trochę schudnąć.
— Byłoby proste, jakbym miał dildo… Byś sobie wsadził w dupę, pieprząc mnie, ale nie mam zabawek — odpowiedział Bully w poduszkę, mruknął jeszcze „czekaj no” i podniósł biodra, klęknąwszy na kolanach.
— Jak wygrasz kiedyś albo zaczniesz lepiej zarabiać i nie wydawać kasy na te wszystkie książki, to se kupisz. Będzie ci pasował taki wielki, czarny, gumowy chuj do wystroju pokoju. — Jason zaśmiał się i poczekał, aż Bully się ustawi, żeby samemu polać mu rowek i wsunąć w niego od razu dwa swoje długie palce.
— Nnn… może już wsadź chuja, co? — burknął nisko Bully. Mogło to brzmieć jako wyrzut czy komentarz rzucony na odwal się, ale Jason nie był głupi. Jakkolwiek lekceważąco Bully by się nie zachowywał, to Jason wiedział, że lubił brać w tyłek. Jeszcze nie zdarzyło się, żeby pierwszy się nie nadstawił. Nigdy nawet nie zapytał, czy Jason chciałby odwrotnie.
Jason znowu się zaśmiał i strzelił go w pośladek otwartą dłonią. Aż plasnęło. Bully warknął i poczerwieniał zarówno na pośladku, jak i na twarzy. Wyciągnął z siebie palce i chwycił się za poduszkę. Wyburczał coś, co brzmiało jak „gnojek”, a Jason uśmiechnął się szerzej. Bawił go czasami ten nastolatek. Niby taki pewny siebie i starszy, a jednak w takich sytuacjach zdany na niego. Lubił czuć chociaż w tych kwestiach kontrolę, skoro nie miał jej nad swoim życiem.
— Już się tak nie burz, wystarczyło wcześniej ładnie poprosić — powiedział, klękając za gospodarzem i przytykając członek do jego dziurki. Nie mieli kondomów i Jason liczył, że Bully nie daje każdemu w okolicy, bo nie miał ochoty dostać jakiegoś syfa. Zwyczajnie nie miał kasy na gumki.
Drugi chłopak też się tym nie przejmował. A gdy tylko poczuł członek na dziurce, podparł się na łokciach i sam nasunął się na niego.
— O w kurwę… — wydusił, gdy długi penis Jasona zagłębiał się w nim. — Ooo… och…
Jason przestał się ruszać i tylko zamruczał nisko.
— No, bierz go — zachęcił. Miał ochotę na porno. A dupa ujeżdżająca jego kutasa była równie dobra co porno. Do tego była ciasna. Znaczy, nie żeby miał jakieś doświadczenie z luźnymi, ale ta zajebiście ściskała jego penisa. Zwieracz okalał go desperacko, a ścianki wnętrza Bucka obejmowały go przyjemnie, grzały i dawały mu dużo przyjemności.
— Mm… o tak, Jay… — zaburczał chłopak, ściskając poduszkę i nasuwając się coraz bardziej. Uklęknął przy tym szerzej i zakręcił biodrami na boki.
Jason w końcu tym zachęcony chwycił go za biodra i sam mocno pchnął własnymi. Od razu nisko jak na nastolatka warknął przy tym. Było mu w środku bardzo przyjemnie i relaksująco. Lubił seks, był odprężający.
Z ust Bully’ego wydobyło się głośne przekleństwo, a sam chłopak wyprostował się na rękach i wygiął kręgosłup, odchylając głowę na kark. Jason już widział, że jego skóra stawała się seksownie wilgotna.
— Mhm… Jeszcze, jeszcze — wydusił nisko.
Zawsze był bardziej wyuzdany, gdy pieprzyli się w tej pozycji. Na plecach zabawnie milkł i się spinał. Jason czasami nie wiedział, która opcja była fajniejsza. Teraz jednak był w na tyle kiepskim humorze, że wolał widzieć jego plecy niż twarz. I nie planował się dzielić z Bullym tymi przemyśleniami, bo bardzo chciał mieć dobry seks. Seks, w którym mógł sobie poużywać na czymś tyłku, powsuwać ze sporą siłą w swoich chudych biodrach w to gorąco.
Widział, że drugiemu chłopakowi też się to podobało. Sam poruszał biodrami, uderzając pośladkami o biodra Jasona. Pojękiwał i co raz rozkosznie się spinał, ale w tym wszystkim łóżko skrzypiało przeraźliwie głośno i uderzało o ścianę. Mieli więc duże szczęście, że był to dom pozbawiony sąsiadów po drugiej stronie, bo w przeciwnym razie ci doskonale by wiedzieli, że nastolatek, który zakradł się do tego domu od strony kuchni, przyszedł wyruchać gospodarza.
Jason nie czuł się w obowiązku, żeby się szczególnie hamować. Pieprzył starszego chłopaka mocno, zaciskając przy tym swoje chude, blade pośladki. Trzymał go władczo i koncentrował się na przyjemności, a nie na skrzypieniu łóżka… i Bucka.
Ten po chwili znowu opadł głową w dół i złapał się za penisa. Zaczął się szybko masturbować. Teraz Jason mógł widzieć jego twarz, bo miał ją opartą policzkiem na poduszce. Widział więc jego szeroko rozchylone usta, z których co raz wydobywało się „o tak!” „nnnnn!” czy „kurwaaa”. Miał też ściągnięte brwi, włosy przylepiające się do wilgotnego czoła i silne rumieńce. Jason żałował, że nie jest przystojniejszy, ale i tak na swój sposób go lubił, więc skupił się, żeby dać jemu pierwszemu orgazm. Nie chciał być aż takim dupkiem, w końcu Buck pozwalał mu zostać pod swoim dachem, a i z reguły nie odmawiał seksu, więc chociaż tak, czy piwem, chciał się odwdzięczyć.
I udało mu się, mimo że był młodszy. Bully pierwszy jęknął głośniej i spryskał spermą pościel na swoim łóżku. Ścisnął przy tym mocniej nie tylko swój członek, ale też Jasona w sobie.
— Kurwa, kurwa… o ja pierdolę — klął przy tym, rozkoszując się dreszczami przebiegającymi po ciele.
Rudzielec przyspieszył, żeby jeszcze bardziej zakosztować tego spazmatycznego zaciskania się i większej ciasnoty. Lubił też to, jak ktoś pod nim dochodził. To było nakręcające.
— Mmm, dobra z ciebie… dupa — pochwalił, samemu w końcu strzelając i napełniając swoją spermą tyłek gospodarza.
Buck jeszcze potarł klatką piersiową o pościel, przeciągając się i dociskając pośladki do bioder Jasona. Odsunął z twarzy włosy, które wydobyły się z pseudo kucyka i słabo, połowicznie na ślepo, wyciągnął rękę po paczkę papierosów.
Jason spojrzał za jego dłonią i wysunął się z cieplutkiego i teraz wilgotnego od olejku i jego spermy tyłka.
— Taa… dobry pomysł — pochwalił, bo z chęcią też by zapalił.
— Nie mów, że nie myślałeś o tym wcześniej ode mnie — rzucił z rozbawieniem Bully, cytując jego wcześniejsze słowa odnośnie seksu. Przekręcił się przy tym na plecy, wsunął prosto z paczki jednego papierosa między wargi i podał Jasonowi paczkę. Sam wyciągnął się jeszcze po zapalniczkę, a krocze zakrył pościelą.
— Myślałem od momentu, gdy je zobaczyłem, czyli tak samo jak ty myślałeś, odkąd mnie zobaczyłeś. — Jason zarechotał i usadowił się w górze łóżka, opierając o wezgłowie, które niedawno waliło w ścianę. Poczęstował się papierosem i poczekał na zapalniczkę.
Po chwili obaj półleżeli na łóżku, paląc leniwie. Bully miał głowę trochę niżej, więc zerkał w górę na Jasona.
— Nie myślałeś o jakiejś robocie po godzinach? — rzucił.
— Może myślałem, ale o jakiej? — spytał Jason, rozkoszując się dymem i przyjemnym zmęczeniem.
— Lubisz kosza, nie? — dopytał Buck pozornie bez związku. Przy tym zerknął na krocze kumpla i sięgnął tam dłonią, bo przyuważył kropelkę spermy. Zdjął ją kciukiem z czubka, uśmiechnął się blado i wytarł ją o swój sutek.
Jason uniósł brwi i uśmiechnął się.
— Mogłeś językiem — skomentował, po czym zaciągnął się i wrócił do tematu. — No, całkiem. Nie jakoś mega, ale mam predyspozycje, więc jak w coś trzeba grać w budzie, to w kosza najlepiej.
Bully pokiwał głową i wypuścił dym z ust.
— Mam kumpli, którzy robią zakłady. Albo byś grał dla nich i wygrywał sparingi, albo sam się bawił w zakłady, jak umiesz ocenić, kto ma szanse. Chciałbyś?
Jason zastanowił się i chwilę parzył na tlącego się papierosa.
— Nie byłaby to zła opcja. Musiałbym poćwiczyć i trochę to ogarnąć. Ale jeśli ci kolesie są całkiem spoko, to czemu nie?
— Moi kumple, jasne, że są spoko — prychnął Buck, jakby Jason właśnie go obraził. — Pogadam z nimi, a jak będziesz gotowy, to cię im przedstawię i sam zobaczysz. Jak się nie dogadacie, trudno, ale warto spróbować.
— Nie doceniasz mnie, Bully. Z takim dziwakiem jak ty się dogaduję, to z jakimiś kolesiami od kosza miałbym nie? — Jason zaśmiał się i pstryknął go w nagi sutek. Czasami zastanawiał się, czy Buck nie skończy za jakiś czas faktycznie jako czyjaś dupa. W końcu zapędów do samorealizacji nie miał za dużych. Jason nigdy też nie zapytał go, czy kiedyś przypadkiem nie dał dupy za kasę. Ale nie był pewien, jaka byłaby odpowiedź. Z tego co wiedział, Buck robił w życiu wiele rzeczy. Kradł dla kogoś, handlował prochami, oszukiwał i zbierał haracz. Robił wszystko, by przeżyć i mieć na nowe książki.
— Ale dzisiaj po mnie jedziesz, ja pierdolę. — Starszy chłopak zaśmiał się i strzepał popiół do kolejnej popielniczki, która leżała na szafce nocnej.
— Ja pierdoliłem i za kilka chwil znowu mogę się przejechać, ale w tobie — zasugerował Jason, patrząc na niego i mimo że może zachowywał się w stosunku do niego niezbyt miło, to był mu wdzięczny, że tu jest. Nie chciał wracać do domu do zaćpanej matki.
Buck zerknął mu w oczy krótko.
— Wporzo. Jak ci się chce — odparł i wsunął do ust papierosa, żeby dłońmi zebrać jak najwięcej włosów i spiąć je znowu z tyłu głowy.
— Jak go postawisz, może mi się szybciej chcieć, ale słuchaj… — Jason zaciągnął się ostatni raz i zgasił papierosa. — Tak serio to powinienem iść zajebać skądś gumy?
Gospodarz aż na niego spojrzał i uniósł brwi.
— Jaja se robisz? Nie mam syfa, a dziecka mi nie zrobisz. Pogrzało cię? — Po tym sam się zmarszczył i odsunął papierosa od ust. — Wsadzałeś komuś podejrzanemu ostatnio?
— Nie — fuknął Jason. — Pytanie, czy tobie ktoś podejrzany nie wsadzał — dodał, nie mając zamiaru przepraszać za te pytania. I tak uważał, że jego rodzina, czyli wliczając matkę, miała aż za dużo szczęścia, że jeszcze nie miała jakiejś śmiertelnej choroby. A on nie chciał być mniej fartowny niż ta ćpunka.
Buck prychnął znowu i wyciągnął się do popielniczki. Zgasił papierosa i podłożył rękę pod głowę.
— Nikt. Nie znalazłem jeszcze zastępstwa za twojego kutasa — odpowiedział z przekąsem. — Nie czułeś?
— Nie mam porównania — odparł Jason, także dorzucając tam swojego peta. — I dobrze, że byle komu nie dajesz. Zresztą, kurwa, komu stąd? Prędzej wpierdol niż seks.
— Właśnie. A to nas sprowadza do tego, że twoje pytanie było do czapy. Ale niech ci będzie wybaczone, człowieku legalnie niemogący kupić papierosów — rzucił do niego Bully ze śladowym uśmieszkiem i położył mu dłoń na podbrzuszu. Poruszył palcami po jego włosach łonowych.
Młodszy nastolatek uśmiechnął się pewnie.
— Na szczęście ty je możesz kupić po znajomości. Jak i zrobić dobrą laskę.
— Miałem go w tyłku — przypomniał mu Buck, ale zanim Jason coś dopowiedział, machnął ręką, mruknął „w sumie jebać” i przeniósł się pomiędzy nogi Jasona, a ten już po chwili miał penisa zanurzonego w jego ustach.
Zamruczał nisko i z przyjemnością. Lubił orala. Do tego Bully robił to dobrze i tak, że kręciło to jego samego, a nie tylko ciągnął mu, by mieć coś z tego po kilku chwilach. Jason więc pomasował go po karku i sięgnął po papierosy. Miał ochotę się tym wszystkim odurzyć. Seksem, fajkami… Żałował, że nie zabrał piwa. Ale trudno.
Ze szlugiem w ustach przymknął oczy, opierając głowę o ścianę i oddając się przyjemności, jaką dawały mu usta na kutasie. Tak, Bully był naprawdę dobrym kumplem.

CZĘŚĆ 2 – CHARLIE & RYAN

Rozdział 1
„Początek wszystkiego”

Charlie nie lubił wypadów na plażę z rodzicami, bo ci często zabierali ze sobą dwójkę przyjaciół z sąsiedztwa, wraz z ich nastoletnią córką. Czuł się przy niej skrępowany, co mogło dodatkowo być wynikiem tego, że traktowała go jak małego smarka, który nie umie zawiązać sznurówek. Według Charliego wcale nie usprawiedliwiał jej fakt, że była od niego pięć lat starsza. Miał prawie trzynaście lat, a nie pięć!
— Ale nie mogę zostać? — jęknął żałośnie, od niechcenia ubierając trampki. — Mamo, no…!
— Nie, Charlie, nie możesz. Idziemy wszyscy na plażę. Cały dzień wczoraj siedziałeś przy komputerze, więc może chociaż niedzielę spędzisz na świeżym powietrzu.
— Ale…
— Nie kłóć się z mamą, dzieciaku. — Ethan, który już czekał przy drzwiach z ich torbą plażową w ręce, spojrzał na syna karcąco. Wąsy dodawały jego srogiemu spojrzeniu ostrości, więc Charlie tylko zaburczał coś niewyraźnie pod nosem i wrócił do wiązania butów.
— No, już, już, idziemy — popędziła ich obu Brenda, jeszcze tylko przeglądając się w lustrze w przedpokoju. Wyglądała dobrze w swojej nowej, biało-czerwonej sukience w duże kwiaty.
Charlie westchnął i poszedł za ojcem. Wsiadł na tylne siedzenie ich starego samochodu i z miną cierpiętnika, afiszując swoją niechęć, patrzył za okno. Boże, ta laska znowu będzie rzucać jakieś głupie teksty… A to czemu nie wybrał sobie lodów z kolorową posypką, bo przecież wszystkie dzieci lubią. A że nosi takie śmieszne, urocze kąpielówki, jakie ostatnio widziała w szafie swojego sześcioletniego kuzyna.
Nie lubił dziewczyn.
W trakcie jazdy nasłuchał się rozmowy rodziców na temat ostatniej awarii prądu u nich w pracy w szpitalu. Nasłuchał się też, że bliska przyjaciółka mamy wyszła za Meksykanina i teraz myślą o wyjeździe do Meksyku, bo jej mąż tęsknił za swoją kulturą. Jakby w Miami było mało Meksykanów…
Droga dłużyła mu się niemiłosiernie, ale wcale się nie ucieszył, kiedy dojechali na plażę. Jeszcze gdyby mógł tu być z jakimś swoim kolegą…
— Zdejmij buty, kochanie, bo ci się piasek nasypie. — Brenda pogłaskała syna po włosach, gdy ruszyli w stronę brzegu.
Ethan w tym czasie rozglądał się na boki w poszukiwaniu przyjaciół, z którymi się tu umówili. Niestety dojrzał ich dość szybko. Charlie zauważył małżeństwo i ich irytującą córkę. Ta oczywiście nie obdarzyła go nawet spojrzeniem, za to słodko uśmiechnęła się do Ethana i Brendy. Charlie też wymusił uśmiech, gdy witał się z dorosłymi. A potem, czując się jak skazaniec idący na szubienicę, podążył za wszystkimi plażą w kierunku wybranego miejsca.
Nie był taki na „nie” tylko i wyłącznie dlatego, że towarzystwo mu nie odpowiadało. Była niedziela, jedna z ostatnich w sezonie wakacyjnym i plaża była dosłownie pełna ludzi. Wiedział, że tak będzie. Była piękna pogoda, niemalże bezchmurne niebo, gorące słońce i umiarkowane fale. Nic, tylko się opalać i pływać. On wolałby porysować komiksy, czy pograć w jakąś przygodówkę…
— Co u ciebie słychać, Charlie? Idziesz do nowej szkoły, prawda? — zwróciła się do niego Sara, przyjaciółka rodziców, która Charliemu zawsze kojarzyła się z kaczką przez swoje wydatne wargi.
Znaleźli skrawek wolnego miejsca na plaży i zaczęli rozkładać koce i leżaki.
— No… Od września — odmruknął, bo za samo „no” pewnie mama by go skarciła, chociaż w sumie to, co dopowiedział, było równie głupie. Przecież każdy to wiedział.
— Stresujesz się pewnie, co? Nowe otoczenie, nowi koledzy. Ale duży jesteś i zdolny, to na pewno dasz sobie radę.
Charliemu przez myśl przeszło, skąd ona niby wie, że jest zdolny, jak przecież widział tę kobietę raz na ruski rok. Do tego wcale nie był duży. Miał wielu wyższych od siebie kolegów, a do tego był bardzo szczupły. I twarz też miał wciąż bardzo delikatną, wręcz dziewczęcą. Wszystko przez te duże, brązowe oczy i pełne wargi.
— Da sobie radę, on to akurat umie się dogadywać z ludźmi — pochwalił go na swój sposób Ethan i wyprostował ręcznik plażowy, żeby jego żona mogła się na nim rozłożyć.
Charlie uśmiechnął się do niego lekko, ale nie zdążył odpowiedzieć, bo naraz zwróciła się do niego Brenda i wcisnęła mu w dłonie banknot.
— Idź, kochanie, tam do tej budki i kup sobie i Carrie lody, dobrze?
Charlie skrzywił się, patrząc na mamę z wyrzutem.
— Och, dziękuję. To ja poproszę truskawkowe. — Nastolatka, która chwilę temu zdjęła z siebie sukienkę w taki sposób, jakby przygotowywała się do występu w klubie go-go, uśmiechnęła się do chłopaka szeroko i z wyższością, jakby on był w tej chwili jej niewolnikiem.
— Okej…
Chcąc nie chcąc, Charlie powlekł się w górę plaży, żeby dostać się do budek stojących nieopodal. Były hot-dogi, gofry, lody, hamburgery i inne fastfoody. Były też stoliczki i parasole. Odstał swoje w kolejce, ale w końcu udało mu się wrócić z lodami. Jakoś nie mógł się powstrzymać i zamiast truskawkowych wziął Carrie wiśniowe.
— Sorry, nie było truskawkowych — wytłumaczył, gdy wrócił i podał dziewczynie jej lody.
Spostrzegł, że jego rodzice już kończyli smarować się olejkiem i podali buteleczkę małżeństwu obok. Carrie za to tylko obdarzyła chłopaka spojrzeniem mówiącym „następnym razem dosypię ci sproszkowane gówno chrząszczy do lodów, ty mała pluskwo”, a potem powiadomiła wszystkich, że idzie zamoczyć nogi w oceanie.
Niedługo pozostał w towarzystwie rodziców i ich przyjaciół, bo ci po posmarowaniu się uznali, że przejdą się na spacer wzdłuż plaży. Został więc wyznaczony do pilnowania dobytku, a dodatkowo Brenda pouczyła go, żeby posmarował ciało, kiedy już zje lody i rozbierze się do kąpielówek.
Kilka razy oblizał palce, gdy lody przez mocne słońce za bardzo się rozpuściły. Patrzył przy tym na ludzi na plaży i spostrzegł, że to chyba była jakaś rodzinna niedziela, bo większość z nich albo była rodzicami z dziećmi, albo turystami. Było głośno i gorąco, a on już czuł, że będzie się nudził.
Dojadł wafelek, zdjął krótkie spodenki i bluzkę i usiadł z powrotem na ręczniku w samych kąpielówkach. Sięgnął po porzucony olejek i skrzywił się. Prawie cały zużyli! Jego irytacja z jakiegoś powodu jeszcze bardziej wzrosła. Humor psuł mu się sukcesywnie. Miał ochotę wyłożyć się, spalić na słońcu, a potem rzucić w mamę pustą buteleczką i oskarżyć ją o to, że kazała mu tu przyjechać, a on ma przez nią poparzenia.
Zamiast tego wypsikał trochę na nogi i zaczął je smarować. Ale kiedy spróbował wydobyć jeszcze odrobinę na brzuch, prawie nic nie wyleciało. Z grymasem trząsł buteleczką i walczył z nią jak rybak z wielką rybą niechcącą dać za wygraną. Do czasu, aż usłyszał z lewej strony czyjś głos.
— Hej… Nie chcesz pożyczyć mojego? Bo zaraz przyjdzie ktoś cię zamknąć za znęcanie się nad przedmiotami martwymi. Bo kto wie, może jest taka ustawa.
Obejrzał się z zaskoczeniem i jego wzrok padł na chłopaka siedzącego kawałek dalej na niebieskim ręczniku w delfiny, tuż obok starszej od siebie dziewczyny. Wyglądał na trochę starszego od niego, bo zdecydowanie był wyższy. Miał bardzo ciemne, chyba czarne oczy i równie ciemne włosy, z których niektóre kosmyki opadały mu na czoło. Ewidentnie był z tych, którzy wolą siedzieć na plaży niż przed komputerem, bo jego ciało było mocno opalone.
Teraz nieznajomy z uśmiechem wyciągnął do Charliego swój olejek.
— O… Dzięki — wydusił Charlie z zawstydzeniem, ale odpowiedział nieśmiało na uśmiech i przyjął olejek. Wycisnął sobie trochę na brzuch i zaczął się smarować. Zerknął przy okazji na chłopaka i zobaczył, że ten cały czas mu się przygląda. Uśmiechnął się więc znowu.
— Jesteś stąd czy pierwszy raz na plażach Miami? — zapytał go luźno nieznajomy chłopak, a opalająca się obok niego dziewczyna, zresztą bardzo do niego podobna, zerknęła tylko na nich i znów się położyła.
— Em… Jestem stąd, rodzice mnie wyciągnęli.
— Mmm, fajnie.
— Fajnie? Co ja tu mam sam robić? — Charlie zaśmiał się krótko i wycisnął olejek na place, żeby nasmarować sobie ramiona.
— Hm… pływać, opalać się, spacerować?
— Sam? Nudy…
Nieznajomy chłopak obejrzał się na dziewczynę leżącą obok, a potem wstał i podszedł do Charliego. Kucnął obok niego i wyciągnął dłoń.
— Możemy razem. Ryan Carter — przedstawił się.
Charlie był zaskoczony. Z drugiej strony poczuł się jakoś tak… fajnie, że starszy chłopak, do tego taki swobodny, zagadał do niego, pomógł mu i chciał z nim spędzić czas.
Uścisnął jego dłoń i uśmiechnął się szeroko.
— Charlie.
— Charlie, masz mega tłuste ręce. — Ryan zaśmiał się i wytarł swoją dłoń, ubrudzoną olejkiem, o ramię chłopaka. Z zupełnym brakiem skrępowania.
— Ou… sorry… kurde…
— Spoko, spoko, nie umarłem od tego. To co? Jak twoja rodzina wróci, to chcesz się przejść i trochę popływać?
Charlie pokiwał żywo głową. Zaczynał widzieć nadzieję, że to wolne, niedzielne popołudnie nie będzie tak bardzo zmarnowane, jak podejrzewał.
— A ty? Też jesteś z rodziną?
— Ja jestem tylko z moją siostrą, więc też nie mam żadnego towarzystwa. To babskie jest jakieś takie niezachęcające.
Charlie roześmiał się, zgadzając się z chłopakiem w stu procentach. Obiecał więc, że będą mogli gdzieś pójść, jeśli tylko zostanie mu odebrana rola Cerbera strzegącego Hadesu… to znaczy dobytku w torbach plażowych.
Jeszcze chwilę rozmawiał z drugim chłopakiem o nieistotnych rzeczach i już teraz zauważył, jak wygadany był Ryan. W znaczny sposób jego samego to rozluźniało, bo nie czuł się tak niepewny i skrępowany. Zawsze na samym początku znajomości nie wiedział, co mówić i o co pytać, ale z tym chłopakiem szło jakoś wybitnie gładko. W trakcie jego dłuższych wypowiedzi miał czas, by namyślić się, co ma odpowiedzieć i nawet nie spostrzegł, jak szybko minął mu czas czekania na rodziców. Ci zdziwili się, że ma nowego rozmówcę, ale nie byli oporni, żeby puścić go z nim do wody. Mówili tylko, żeby za bardzo się nie oddalał.
— Masz niezłego fuksa, bo akurat w te wakacje robili remont boisk. — Ryan zaczął opowiadać nowemu koledze o szkole, gdy tylko dowiedział się, że ten będzie zaczynał pierwszy rok i że będą chodzić do tej samej. — Myślę, że na tę decyzję mógł mieć duży wpływ ostatni wypadek, kiedy jeden chłopak spróbował zaszpanować i zrobić wsad do kosza, a skończył na betonie przygnieciony obręczą.
Charlie skrzywił się i kopnął stopą wodę. Szli kawałek samym brzegiem, ze stopami zamoczonymi do kostek w przyjemnie chłodnym oceanie. Gdy stanęli obok siebie, Charlie dopiero spostrzegł, że drugi chłopak jest naprawdę fajnie wysoki. Też by tak chciał.
— Ou…
— Myślę, że nawet „au”, chociaż jeśli dobrze pamiętam, to wrzask tego chłopaka bardziej przypominał miażdżonego kanarka.
Gdy Charlie roześmiał się głośno z tego komentarza, Ryan uśmiechnął się do niego szeroko i podjął temat.
— Wzbogacili też stołówkę w szkole i nie jest już tylko ograniczona do pizzy i zupy, ale też do sałatek, mięsa, rolad i nawet tortilli… ale i tak każdy bierze pizzę. Niestety, jak to wszędzie, panuje hierarchia i jeśli chcesz mieć szansę na coś, co nie jest wyschnięte czy zimne, musisz znaleźć sobie kumpli albo wyrobić sobie pozycję jakimś zajebistym talentem. I tak, zwykle to talenty sportowe są przepustkami do najlepszych, najsmaczniejszych i cudownie pachnących kawałków pizzy, ale… wybacz, chyba nie jesteś jednak fanem futbolu, hm?
— No nie… — przyznał Charlie, trochę się zawstydzając, ale od razu poczuł przyjacielskie klepnięcie w plecy.
— Spoko, nie jesteś spisany na straty, bo też „wrażliwe dusze z talentem artystycznym” znajdują swoje zwolenniczki. A jak już masz zwolenniczki… czyli, jak już więcej niż jedna, zdesperowana laska zawiesza na tobie wzrok albo pożycza ci swoje kredki, to już masz fory u każdego.
Tym razem Charlie się zarumienił. Miał prawie trzynaście lat, ale nie czuł się jeszcze jakoś specjalnie… chętny, by wkraczać do świata, w którym już wypada mieć swoją dziewczynę albo chociaż doświadczenie w postaci przejścia przez całą długość korytarza z kimś za rękę. Nie chciał jednak wyjść na szczyla przy tym pewnym siebie chłopaku, więc pokiwał żywo głową.
— Spoko. To… no, może się załapię na przedostatnie miejsce w kolejce — zażartował.
— Zawsze możesz stanąć obok mnie, wiesz?
— Wow… Serio? — Charlie nagle poczuł się, jakby wygrał pierwsze miejsce w międzynarodowym konkursie malarskim. Miał się zakumplować w szkole i pokazywać z tym kolesiem? Wow… Wow!
— No jasne, Charlie! Czemu nie? Wydajesz się całkiem fajny.
— No… Ty też. Dzięki.
Ryan uśmiechnął się do niego szeroko i trochę przyspieszył, by wskoczyć na falę, która mocniej przybiła do brzegu. Charlie w tym momencie zauważył na jego plecach, tuż nad gumką luźnych kąpielówek, wielki, zielonkawy siniak. Nie zdążył się więc powstrzymać, nim zapytał:
— O ja, co ci się tu stało?
— Hm? — Starszy chłopak obejrzał się na niego, a potem na swoje ciało, wykręcając głowę. Tym razem jego usta wzbogacił jakiś bardziej wymuszony uśmiech. — Można powiedzieć, że wakacje to czas wielu wypadków, człowiek przestaje być uważny i te… chwile nieuwagi źle się na nim odbijają.
— Uch… jakiś upadek z roweru?
— Nie, nie do końca, chociaż to, co zrobiło mi krzywdę, było równie twarde i nieprzyjemne jak beton — odpowiedział lekko Ryan i klepnął Charliego w ramię. — A co powiesz na to, żeby stawić czoło falom i założyć się, kto z nas przeskoczy ich więcej, nim zwali się do wody?
Charlie rozjaśnił się i pokiwał żywo głową.
— Okej! To na trzy, co nie?
— Na trzy — potwierdził Ryan, ustawiając się równo z Charliem i zerkając na niego z radosnym wyzwaniem. — Raz…
— Dwa…
— Trzy! — krzyknęli na raz i… pobiegli.

***

Charliemu podobało się w nowej szkole. Było tak inaczej, wszyscy wydawali się bardziej dorośli. Co prawda było też sporo nauki, ale miał wrażenie, że życie tutaj jest bardziej zorganizowane. Że jest dużo zajęć pozalekcyjnych, które można było wybrać, wiele wydarzeń sportowych, organizowanych konkursów i akademii. Można też się było zapisać do wolontariatu przy pomocy bezdomnym zwierzętom we współpracującej placówce czy w domu dziecka. Było niewątpliwie ciekawie. Czuł się trochę dojrzalej. Widział kilka par, chociaż głównie wśród uczniów z ostatnich klas. Nauczyciele też nie traktowali ich już jak dzieci, tak jak w jego wcześniejszej szkole.
Pierwszy miesiąc minął mu dość bezstresowo głównie dzięki pomocy Ryana. Chłopak oprowadził go po całym budynku, dawał mu przydatne rady i pomagał odnaleźć się w szkolnej społeczności. Ludzie też jakoś przychylniej na niego patrzyli, kiedy widzieli, że ma kolegę w starszej klasie.
To właśnie z Ryanem siedział na trybunach przy nowym, wyremontowanym boisku do baseballa podczas jednego z meczów pokazowych. Szkolna drużyna wygrywająca w wielu rozgrywkach międzyszkolnych przeciwko drużynie zbudowanej z samorządu uczniowskiego. I naprawdę zaskakujące było, że ci drudzy radzili sobie bardzo dobrze.
— Wooow! Brawo! — wydarł się Charlie, gdy samorząd zdobył kolejny punkt. Wstał przy tym z ławki, klaszcząc głośno, a Ryan zrobił to samo.
Wiwaty rozległy się na widowni, a nawet nauczyciele głośno kibicowali samorządowi. Gracze „zawodowi” popatrzyli po sobie gorzko. Ich morale spadały, a przez nerwy stawali się jeszcze bardziej nieuważni. Przez to stracili kolejne trzy punkty z rzędu.
— Ale ich gromią! Widziałeś?! — Charlie śmiał się.
Cieszył się z dobrego miejsca, które Ryan swoimi dyplomatycznymi zdolnościami dla nich uzyskał. Siedzieli więc wysoko i wszystko widzieli. Przede wszystkim tablicę z wynikami, a także samych zawodników.
— Widziałem, Charlie. Nie uwierzysz, ale siedzę tu obok ciebie i oglądam dokładnie to samo co ty — odpowiedział Ryan jak zwykle kąśliwie, ale Charlie już zauważył, że to nic personalnego i nie powinien odbierać tego jako obrazę. Ryan po prostu lubił wpadać w ten swój ironiczny ton, który jednak czasami zabawnie brzmiał w ustach czternastolatka.
— Tak? O patrz, nie zauważyłem — odpowiedział ze śmiechem Charlie. — Za bardzo się zagapiłem, jak genialnie grają. Ci dwaj chyba najlepiej, co nie? — dopytał, wskazując dwójkę zawodników.
Właśnie ogłoszono przerwę w meczu, więc Ryan mógł dobrze zobaczyć nie tylko posturę i numerki na ubraniu zawodników, ale także ich twarze. Bo właśnie dwóch chłopaków, których wskazywał Charlie, zdjęło nakrycia głowy. Jeden czapkę bejsbolówkę, a drugi kask.
— Mhm, ten w kasku to Harry Dawson. Jest skarbnikiem w samorządzie i w zeszłym roku wygrał stanowy konkurs matematyczny. Tak, nie wygląda, jakby całymi dniami siedział nad podręcznikami, tylko jakby zupę jadał pięciokilogramowymi hantlami — wyjaśnił Ryan, bo wiedział, że Charlie jeszcze we wszystkim się nie ogarnia. — A ten w czapce to Mikey Spencer. Też wysoko aspiruje, ale z tego, co mi wiadomo, nie ciągnie go do sportu.
— To skąd oni mają takie zdolności nagle? Widziałeś, jak cisnęli przeciwników! — Charlie emocjonował się, patrząc za zawodnikami schodzącymi w kierunku ławek, chcących napić się wody i odetchnąć.
— Cóż… każdy ma swój lepszy i gorszy dzień. I stawiam na to, że nasze zawodowe byczki dzisiaj zbiorowo wstały lewą nogą, a samorząd wrócił z wycieczki z pól czterolistnych koniczynek.
Charlie pokręcił głową, patrząc na Ryana z podziwem i rozbawieniem.
— Twoja teoria brzmi tak przekonująco, że jeszcze w nią uwierzę.
Ryan uśmiechnął się do niego szeroko.
— Zawsze do usług!
Niecałą godzinę później mecz się zakończył i naprawdę wszyscy byli w szoku, że drużyna samorządu wygrała. Teraz nikt nie mógł powiedzieć, że do samorządu trafiali tylko kujoni bojący się dotknąć pałki bejsbolowej w obawie przed zarośnięciem mózgu przez mięśnie. Olbrzymie wiwaty roznosiły się po boisku, a dyrektor osobiście pogratulował całej drużynie. I co było przede wszystkim widoczne… żeńska część szkoły piszczała i podniecała się zawodnikami, jakby dostała kartę podarunkową na wielką kwotę do najlepszej sieciówki. Charlie, obserwując to, przypomniał sobie, co kiedyś mówił mu Ryan o hierarchii i o tym, że sportowcy stali w niej najwyżej. Z drugiej strony trochę głupio mu się zrobiło, kiedy spostrzegł, że sam podnieca się tym wszystkim jak te wszystkie dziewczyny i że wcale nie pogardziłby uściskiem dłoni tych wszystkich zwycięskich zawodników.
— A ty nie myślałeś, żeby dołączyć do drużyny szkolnej? — zapytał Ryana Charlie, gdy już zeszli z trybun i podążyli za innymi uczniami, a raczej na samym ich końcu, w stronę szkoły. Zbliżała się pora lunchu, po której jeszcze każdy z nich miał kilka lekcji.
— Ja i baseball się nie lubimy. Chętnie bym przystał do drużyny surfingowej, gdyby taka istniała, ale niestety nie ma.
— No, fakt. Ale szkoda.
— Czy ja wiem…? Jeżeli chodzi o sporty drużynowe, to bardziej mnie kręci koszykówka — przyznał Ryan, wsuwając dłonie w kieszenie jeansów. Na ramieniu luźno wisiał mu plecak, a jemu zupełnie nie przeszkadzało, że wielu jego kumpli spędza czas ze swoimi paczkami, a on szlaja się z młodszym chłopakiem.
— Kosz? No, też jest spoko, ale, haha, u nas w szkolnej drużynie to chyba prawie sami czarni są. Mają do tego dryg.
— Oj mają…
Charlie pokiwał głową i już miał skręcić za Ryanem, ale nagle go zatrzymał i pociągnął za łokieć.
— Ej, patrz!
Ryan uniósł brwi pytająco i spojrzał w kierunku, który pokazywał mu Charlie. Dostrzegł za załomem muru szkolnego jednego z zawodników, którzy wcześniej grali na boisku. Jednego ze zwycięskich zresztą — Michaela Spencera. Ten piętnastoletni chłopak, który po meczu zdobył wiele oklasków, właśnie uśmiechał się do jakiejś uczennicy. Chyba jednej z tych, które najgłośniej wiwatowały. Ta właśnie robiła w jego stronę kuszący krok, a potem została delikatnie pocałowana. Nie to jednak zwróciło uwagę Charliego. Widział już nadchodzących z drugiej strony chłopaków, a konkretnie trójkę zawodników ze szkolnej drużyny. Mieli marsowe miny i szli w kierunku Spencera żywo i z determinacją.
— Ej, oni chyba nie…? — Charlie nie skończył, kiedy nagle jeden z trójki dopadł do Michaela Spencera, szarpnął dziewczynę i odsunął ją od niego gwałtownie, zaś samego Mike’a pchnął na mur szkolny. — O cholera…
Mike Spencer warknął coś i wskazał na oszołomioną dziewczynę, a Ryan stojący obok Charliego niespodziewanie ruszył w tamtym kierunku. Charlie, niewiele myśląc, pobiegł za nim.
— Ryan, co ty robisz?!
— A na co to wygląda, Charlie? Trzech na jednego to skurwysyństwo! — odkrzyknął Ryan i ostatnie kilka kroków do całej czwórki przebiegł.
Wpadł między chłopaków w momencie, kiedy jeden zamachnął się i uderzył Mike’a Spencera w szczękę z pięści.
Charlie zrobił wielkie oczy, widząc, jak jego kumpel dopada do napastnika, który zadał cios, szarpnął go za ramię i powalił na ziemię przez swój bok. A potem rąbnął od spodu w szczękę najbliższego. Do tego chłopak z samorządu szkolnego, widząc swoją szansę, uderzył ostatniego z trójki i na koniec pchnął go, aż ten upadł na plecy, trzymając się za żebra.
— Ej…! Weźcie, Ryan, kurde… — Charlie szarpnął kolegę, gdy ten kopnął leżącego „wodza” paczki. — Już dość, dość!
Nawet się nie spostrzegł, kiedy dziewczyna, z którą flirtował Spencer, uciekła.
— Co?! Chcecie się bić?! — Jeden z napastników zebrał się z ziemi. Był poczerwieniały na twarzy.
Obejrzał się na swoich kumpli, żeby ocenić ich siły do konfrontacji, ale ten, który oberwał w żebra, nie wyglądał na skorego do bitki, z kolei ten powalony w szczękę przez Ryana rzęził coś z krwią w ustach.
— Nie wiem, czy to nie wy przypadkiem przybyliście tu z tym pragnieniem, ale nie, my nie chcemy się bić, chociaż jak będzie konieczność… — Ryan zawiesił głos, uśmiechając się do chłopaka uprzejmie i rzeczywiście nie wyglądając, jakby się bał.
— Ej, spierdalajcie, okej? — Mike Spencer z irytacją na twarzy mierzył trójkę swoich napastników wzrokiem. — Mam tu dwóch świadków i jeszcze jedną, która uciekła, że wy zaczęliście. Więc nie wiem, czy serio jest sens kozaczyć.
Trójka chłopaków popatrzyła po sobie, jeden jeszcze wskazał na Mike’a ostrzegawczo, jakby mówił, że to nie jest koniec, ale ostatecznie pociągnął za sobą swoich kolegów. Ewidentnie ich atak nie wyszedł tak, jak sobie zaplanowali.
Charlie przez tę krótką chwilę był cały spięty i wystraszony, więc teraz odetchnął głęboko i zerknął na chłopaka, któremu przybyli z pomocą. No… któremu Ryan przybył z pomocą, co w sumie było całkiem zajebistym wyczynem w jego opinii.
Mike właśnie dotykał swojej szczęki, sprawdzając, czy cios nie zrobił mu w nią większej krzywdy. Był wysoki, choć nie tak jak Ryan, ale całkiem przystojny. Charlie nie dziwił się, że to jego z całej drużyny upolowała tamta dziewczyna. Miał krótkie, brązowe włosy, szczupłą twarz o bardziej męskich niż chłopięcych, jak jeszcze wielu uczniów, rysach. Wyglądał na porządnego chłopaka, którego… stać na markowe ciuchy.
— Dzięki — mruknął do Ryana i Charliego. Podniósł przy tym z ziemi swój plecak. — Ty jesteś Ryan… Carter, co nie?
Ryan uśmiechnął się i wyciągnął do niego dłoń.
— Jestem rozpoznawalny… Zaszczyt. Tak, a to jest Charlie Anderson, mój kumpel.
— Cześć. Mike — przedstawił się starszy chłopak i uścisnął również dłoń najmłodszego chłopaka.
— Cześć.
— Nie wiedziałem, że taka akcja wyjdzie z głupiego meczu… Ale też zaskok, że chcieliście pomóc — dodał, patrząc to na jednego, to na drugiego i uśmiechając się lekko. — Chyba komuś mocno zszargaliśmy dumę.
— Pozostaje liczyć na to, że reszta twojej drużyny nie ucierpiała, bo nie jestem pewien, czy znalazłoby się wielu bohaterów, którzy by im pomogli — odpowiedział Ryan.
— Aaa, to już jesteś bohaterem. Dwa ciosy nie robią z ciebie Achillesa.
— No nie… ale może chociaż Hectora, Parysie. Tamta laska to Grace Truman i musisz wiedzieć, przyjacielu, że kiedyś kręciła z tym byczkiem, od którego dostałeś w ten mądry pyszczek. Wygląda na to, że leci na sportowców.
Mike zaśmiał się, ale przy tym zerknął za siebie ze skrępowaniem, jakby miał tam dojrzeć dziewczynę, z którą tak przyjemnie mu się flirtowało.
— To będę wiedział następnym razem, kto zna wszystkie plotki. Mój błąd. Ale… no, jest pora lunchu, idziecie na stołówkę?
— Mhm. Zamierzaliśmy, ale Charlie zobaczył, co tu się dzieje i zaalarmował.
Mike zerknął na milczącego dotąd chłopaka i uśmiechnął się do niego.
— Dzięki jeszcze raz.
— Mm… Spoko — odpowiedział Charlie ze skrępowaniem, ale też poczuł się fajnie, że chłopak z samorządu zwraca na niego uwagę. To na tyle go rozluźniło, że palnął: — Chcesz z nami zjeść lunch?
Mike zamrugał, ale w końcu wzruszył ramionami.
— No, czemu nie? Mogę się odwdzięczyć nawet jakoś i postawię wam colę? W ogóle, wy z której klasy jesteście? — zapytał, już ruszając w stronę budynku.
— Druga i świeżaczek — wyjaśnił mu Ryan, zawieszając luźno rękę na ramieniu młodszego kumpla. — A ty z ostatniej, wiem.
— Taa. I już wiem, że sport to nie moja bajka.
— Czemu nie? — wtrącił się Charlie. — Super wam szło.
Mike zaśmiał się i puścił ich przodem, gdy wkraczali przez szerokie drzwi do zatłoczonego i głośnego korytarza szkolnego. Większość uczniów kierowała się w stronę stołówki, ale część pod sale lekcyjne. Byli też szczęściarze kończący lekcje, więc szli do wyjścia, próbując się przepchnąć pomiędzy tymi stojącymi przy szafkach na korytarzu i wyjmującymi z nich podręczniki.
— Niby tak, ale to jakiś fuks, serio. Miałem passę po prostu.
— To nieźle, że akurat dziś.
— Taa, powiedz to mojej szczęce — odpowiedział ze śmiechem Mike i pomasował się po policzku.
— Um… no, to było niefajne.
— Ale za to tutaj bardzo fajnie pachnie, więc mam nadzieję… Mikey, że masz siły ruszać swoim uzębieniem, bo byłoby szkoda odmówić sobie tych smakowitości — podsumował Ryan, wkraczając do stołówki szkolnej i uśmiechając się na sam widok jedzenia.
— Najwyżej zmielimy, zmiksujemy i podacie mi w kroplówce — zażartował najstarszy chłopak. A potem z przyjemnym uśmiechem zwrócił się do Charliego. — Hej, Charlie, zajmiesz nam stolik, a my weźmiemy żarcie?
Chłopak pokiwał żywo głową i już zaczął się przeciskać do stolika, kiedy jeszcze usłyszał krzyk Mike’a zza pleców.
— Ej! Zapomniałem zapytać, co chcesz do jedzenia!
Odwrócił się, uśmiechając się szeroko i odkrzyknął:
— No jak to co?! Pizzę!

CZĘŚĆ 3 – LENNY

Rozdział 1
„Prawdziwy mężczyzna w domu”

Z maleńkiej, zagraconej kuchni docierały pachnące zapachy. Co raz też rozlegało się brzdękanie naczyń czy stukanie sztućców. I oczywiście nucenie jakiejś piosenki przez Donnę. Pozornie dzień jak co dzień. Zwykle zastawał taki stan rzeczy, gdy wracał ze szkoły z siostrą. Ale tym razem było w tym wszystkim coś innego. Coś, co go niepokoiło i najwyraźniej jego matkę też. Jednak… nie Dalię.
— Lenny, ale ja naprawdę chcę jakąś ładną sukienkę! — stęknęła błagalnie sześcioletnia dziewczynka. Siedziała na skrzyni i wyciągała nogi do brata, żeby ten rozwiązał jej sznurówki związane na dwa razy, by się nie rozplątywały. — Chciałabym strasznie. Żeby tata powiedział, że jestem śliczna.
Młody chłopak uśmiechnął się do siostry. Już był mężczyzną w domu, chociaż miał zaledwie trzynaście lat. Wszystko dlatego, że nie było mężczyzny, który miał za kilka dni wyjść z więzienia i wrócić do domu. Lenny wcale tego nie chciał, ale ładna, ciemnoskóra dziewczynka siedząca przed nim nie znała go, więc naturalnie pragnęła nadrobić tę stratę.
— I tak jesteś śliczna — powiedział, zdejmując jej buty i odkładając je obok półbutów ich matki. Donna dbała o porządek i zawsze krzyczała na syna, kiedy ten po sobie i po siostrze nie sprzątał.
Dalia uśmiechnęła się szeroko i zamachała nogami. Lenny nie dziwił się jej, że chce ładne ubranko, bo zwykle oboje nosili stare ubrania po dzieciach koleżanek matki. Teraz też miała na sobie wytarte, jeansowe ogrodniczki na czerwonym podkoszulku. We włosach splecionych w warkoczyki miała jednak kilka kolorowych spineczek, które ostatnio dostała od brata.
— Ale tacie by się podobało, jakbym miała sukieneczkę! Może mama by mi kupiła? — zapytała bardziej konspiracyjnie, wychylając się do brata, by Donna z kuchni nie słyszała. — Hm? Hmmmm?
— Jesteście już?! Przywitajcie się z mamą! — Usłyszeli głos matki.
Bratu dziewczynki ciężko było kategorycznie powiedzieć, że ta nie dostanie sukienki, bo nie było ich na nią stać. Odparł więc szeptem:
— Zobaczymy. — Po czym chwycił siostrę za dłoń, żeby poszli do kuchni. — Jesteśmy. Klawo, mamo, pachnie.
Donna, ciemnoskóra kobieta z lekką nadwagą, ale sympatycznym, choć czasem srogim wyrazem twarzy wytarła dłonie o ścierkę i odwróciła się do nich. Pocałowała syna w policzek i przytuliła córkę.
— Pachnie, pachnie. Ale, Lenny, musisz mi skoczyć po sól do sklepu.
Chłopak nie wyglądał na najszczęśliwszego, ale gdy tylko kobieta uniosła brwi z niemym pytaniem, czy chce dyskutować, ten od razu skapitulował.
— Dobra. Coś jeszcze? — spytał, zastanawiając się już, czy starczy mu na cukierka dla siostry.
— Nie, nie… Chyba wszystko mamy — odpowiedziała Donna z zamyśleniem i sięgnęła do kieszonki w swoich szerokich spodniach. Wyciągnęła banknot i podała synowi. — Leć, bez tego nie będzie obiadu. Dalia mi pomoże w tym czasie zrobić sałatkę, co, kochana?
— Tak! — zakrzyknęła entuzjastycznie dziewczyna. Zabawnie przy tym marszczyła nos. — Będę jak Śnieżka i ugotujemy obiad jak dla siedmiu krasnali. — Zaśmiała się, już biegnąc po taboret, żeby wspiąć się wyżej i widzieć stół.
Lenny uśmiechnął się. Nie był z tych, którzy nabijali się z młodszego rodzeństwa. Dalia była takim miłym promyczkiem i żywą „zabawką”. Nie myślał o tym w złym znaczeniu, mógł po prostu coś z nią robić, bawić się czy opiekować. Bo nie zawsze mama puszczała go na dwór, uważając, że dzieci nie powinny same biegać po tak niebezpiecznej okolicy.
— Ach, Lenny! Jeszcze śmietanę, proszę cię — dodała Donna, już otwierając lodówkę, żeby wyciągnąć produkty na sałatkę i poinstruować córkę, co robić.
Lenny wiedział, że lubi ją uczyć prac domowych i że nie tylko liczy na pomoc w przyszłości, ale też po prostu lubi jej towarzystwo. Jego też, ale uznawała podział ról i jemu wyznaczała bardziej męskie zajęcia. Zawsze mu powtarzała, że musi być silnym mężczyzną w przyszłości i potrafić zadbać o swoją rodzinę.
— Dobrze, mamo! — odkrzyknął, znowu ubierając buty w małym przedpokoju.
Nie patrzył w odbicie lustra, które tam wisiało. Uważał, że mógłby być już wyższy, że mógłby wyglądać doroślej. A nadal był mały. Jego kręcone włosy, które były teraz ścięte, bo nie było czasu cokolwiek innego z nimi zrobić, irytowały go. Wyglądały tak zwyczajnie. Jeszcze nie powiedział tego matce, ale chciał mieć warkoczyki jak niektórzy w dzielnicy. Podobało mu się to. Wydawało się czymś innym, fajnym, ale samemu nie miał jak ich zrobić. Obawiał się też, że matka mogła uznać to za niepotrzebną stratę czasu, żeby takie robić jemu i Dalii. Bo pewien był, że ona też chciałaby nową fryzurę.
Wyszedł z domu i skierował się do sklepu oddalonego dobry kwadrans drogi. Nie lubił chodzić do tego najbliższego, bo kiedyś pobił się z synem właściciela i ten zawsze patrzył na niego takim wzrokiem, jakby miał wezwać gliny, gdy tylko Lenny wyciągnie rękę w stronę półki z piwem. Podążył więc dalej. Minął po drodze kilka przewróconych koszy i kobietę, która zdecydowanie nie wyglądała, jakby miała na sobie tak mało ciuchów z racji upału. Było też trochę obrzydliwe, że chyba była w wieku matki, a i tak mrugnęła do niego sugestywnie.
Lenny w ogóle nie przepadał za kobietami. Nie lubił, kiedy te się do niego uśmiechały, czy zachowywały, jakby były jego matką. Dziewczyn w swoim wieku też nie znał wielu, ale uważał je za głupie. Żadnej nigdy nie obraził, bo matka chyba by go sprała na kwaśne jabłko, jeśli by się dowiedziała, ale to też dodatkowo go nie pocieszało. Czuł, że one zawsze stawiają się na pierwszym miejscu i za bardzo się rządzą. Wolał oglądać z chłopakami samochody albo mecze przez witrynę dużego sklepu z elektroniką.
Minął jeden z takich sklepów, przy którym nie raz spędził z kolegami długie minuty. I w końcu dotarł do marketu. Niedużego, ale o tej porze obleganego. Wymijał więc ludzi, idąc pomiędzy półkami, by odszukać sól i śmietanę.
Znał ten sklep na tyle dobrze, że wiedział lepiej, gdzie są kamery, niż gdzie znaleźć sól. Śmietanę już miał i właśnie szedł z nią między regałami ze słodyczami, kiedy zobaczył pudełko czekoladek. Na chwilę przy nich przystanął i zajrzał do kieszeni, żeby sprawdzić, ile ma pieniędzy. Mało, do tego matka mogła nie być zachwycona, że wydaje je na słodycze. Zerknął czujnie swoimi bystrymi, zielonymi oczami w dół alejki, by upewnić się, czy nikt go nie widzi. I kiedy już wsuwał paczkę cukierków za pasek spodenek, zobaczył, jak w jego stronę patrzy para szarych oczu. Nie spuścił z nich wzroku i do końca schował słodycze, po czym, zachowując spokój, minął dużo wyższego od siebie, chudego rudzielca. Musiał być w jego wieku, ale na szczęście nie zaalarmował żadnego dorosłego i nawet nie odezwał się słowem, kiedy Lenny minął go ze śmietaną w dłoni i słodyczami w bieliźnie.
Obejrzał się tylko za nim i wrócił do wrzucania opakowań zupek chińskich do swojego koszyka, a Lenny mógł pójść dalej, żeby zapłacić za śmietanę i sól. Sprzedawca niczego nie podejrzewał, a chłopak, gdy wychodził chwilę później ze sklepu, obejrzał się jeszcze przez szklaną witrynę, czy tamten chudy rudzielec nie kabluje na niego sprzedawcy. Nie wyglądało na to. Wyglądał, jakby zupełnie nic nie zobaczył.
Uśmiechnął się do siebie na myśl o czekoladzie, którą ukradł. Matka by była na niego wściekła, ale on nie miał pieniędzy, a bardzo chciał czekoladę i uważał, że sprzedawcom nie ubędzie od jednej skradzionej. Zresztą tu wszyscy kradli. Nie czuł się winny, za to szczęśliwy, że Dalia będzie mogła zjeść trochę słodyczy i będą mieli swój kolejny mały sekret.
Wrócił do domu, oddał mamie resztę i przekazał jej to, co kupił. Matka mogła kontynuować robienie obiadu, a on poszedł umyć ręce. Gdy wrócił i usiadł przy okrągłym stoliku w ciasnej kuchni, zobaczył, że Dalia już rozkłada sztućce.
W domu jak zawsze panował porządek, chociaż z drugiej strony wszędzie było pełno wszystkiego. Półki były zawalone bibelotami, na kanapie leżało sporo starych poduszek, a nawet on z siostrą miał sporo zabawek. Niestety większość zepsutą lub po kimś.
— A zrobimy coś dobrego dla taty, mamo? — Dalia dalej nawijała o ojcu, jakby jego przybycie w weekend równało się z odwiedzinami Mikołaja.
Lenny spojrzał na matkę czujnie. Przez nią w sumie nauczył się takiego obserwowania emocji, jakie obmalowywały się na ludzkich twarzach. Dzięki nim wiedział, czy coś jest dozwolone, czy lepiej brać nogi za pas. I Donna w tej chwili nie wyglądała na taką, która z dobrocią serca zechce poprzeć pomysł córki. Lenny więc pierwszy zwrócił się do siostrzyczki.
— Ej, księżniczko, a czy tata nie będzie dość zadowolony, że cię zobaczy? Zaoszczędź energię na zabawę z nim.
— No… Ale on pewnie nie miał dobrych rzeczy w więzieniu? — Dalia ze smutkiem spojrzała to na matkę, to na brata.
Wiedziała, że ojciec siedzi. Tego nie było co ukrywać. Mimo że Donna starała się nie wtajemniczać jej we wszystko, co robił ojciec, to jednak nie uważała, że warto wybielać jego obraz. Wiedziała, że kiedy ten wróci, córkę spotka wielki zawód. Nie chciała go powiększać radosnymi wizjami tego, jak może być cudownie z tatą w domu.
— Wiesz co, kochanie, on by mógł tego nie docenić. Mówiłam ci, że czasami trudno się z nim porozumieć. I pamiętaj… — Donna podeszła do niej szybko, kucnęła i ujęła ją za pyzate policzki. — Jeżeli stanie się coś niemiłego, to nie będzie twoja wina, bo jesteś najcudowniejszą córcią, jaką mógłby sobie wymarzyć. Ale czasami ludzie nie umieją tego docenić. W więzieniu na pewno miał ciężko i mógł się oduczyć, jak się powinno zachowywać przy takich damach.
— Właśnie, Dal. — Lenny poparł słowa mamy. — Jak coś, to wołaj — poradził, a siostra spojrzała na niego dużymi oczami. Były takie jak matki. Też takie chciał mieć, a nie po ojcu. Na szczęście, kiedyś mama powiedziała mu, że jedyne, co te mają podobne, to kolor. Że ich wyraz jest kompletnie inny i nie powinien się tym martwić.
— Ale… — Dziewczynka trochę posmutniała. — Jak miał ciężko, to nie powinno się mu jakoś umilić powrotu do domu? — spytała niewinnie, a chłopak nie skrzywił się tylko dlatego, że na niego patrzyła. Sam wiedział, że ojciec na długo nie wróci do domu. Czasami nawet myślał, że tam jest jego dom, a tu przychodzi tylko zrobić im na złość.
Donna westchnęła niecierpliwie i wróciła do kuchenki, żeby nałożyć dzieciom jedzenie na talerz.
— Będzie miał tu ciepłe łóżko, jedzenie, porządek i prywatność. To naprawdę sporo w porównaniu do więzienia, Dalio.
— Ale, mamo… — dziewczyna znowu zaczęła, a Lenny chwycił ją za dłoń.
— Już, księżniczko, chodź do stołu — zachęcił ją, żeby nie mówiła już więcej i nie irytowała Donny. Umiał obserwować i wiedział, że niewiele do tego brakuje. — Potem się pobawimy, co ty na to? A o tacie wyrobisz sobie zdanie, jak go poznasz. To tak jak z tą lalką, pamiętasz? Taka fajna, a umiała tylko sikać.
— W sumie ojciec też niby taki fajny, a umie tylko piep… — Donna zdanie dokończyła na tyle cicho, że Dalia nie usłyszała, ale Lenny domyślał się końca.
Na szczęście swoimi słowami udobruchał trochę siostrę, która podłapała temat zabawy i już dopytywała, w co się pobawią. W tym czasie ich matka mogła spokojnie nałożyć im jedzenie. Cudownie pachnące. Tak, umiała doskonale gotować.
Lenny za każdym razem, gdy po całym dniu dostawał od niej obiad, doceniał z całego serca jej kuchnię. Kiedyś już w duchu zarzekł się, że chyba nigdy nic nie będzie mu tak smakować jak mamina kuchnia.
Nagle dostał po rękach za to, że nie podziękował za posiłek, ani nie poczekał na nią i siostrę, zanim zaczął jeść. Ale i tak kochał matkę i siostrę. Chciał być jedynym mężczyzną w domu. Nie chciał, żeby ojciec wracał. Pozostawała mu tylko nadzieja, że ten jakimś cudem nie wyjdzie albo postanowi nie przychodzić do nich.

***

Miles Tunder wyszedł z więzienia znacznie chudszy, niż do niego trafił. Nie podobało mu się to, że wygląda jak szczur, więc pierwsze, o czym pomyślał, to burger. Na szczęście miał trochę drobnych, więc zawinął do budki i dopiero kiedy dobrze się najadł, ruszył w stronę… domu.
Nie miał pojęcia, ile zmieniło się od jego ostatniej odsiadki. Sześć pieprzonych lat. Sześć lat w dupę. Niekiedy dosłownie. Nie uśmiechał mu się powrót do pierdla. Nie uśmiechało mu się też jednak uczciwe życie, bo było zwyczajnie nieopłacalne. Jadąc autobusem, układał więc w głowie plan, gdzie połapać kontakty, do kogo zagadać i jak zorganizować kasę. Musiał przytyć, musiał mieć na piwo i dopalacze, i ewentualnie dupy. O rodzinie pomyślał właściwie dopiero w momencie, kiedy znalazł się na ulicy, na której mieszkał. Połapał się, że ma jeszcze córkę, której na oczy nie widział. No dobra, widział kilka razy, ale poszedł siedzieć na krótko po jej urodzinach. To teraz będzie miała z siedem lat. O ile jeszcze żyła. No i syn. Mały gnojek, który zawsze plątał mu się między nogami. Miał tylko nadzieję, że nie będzie przeszkadzał. Ach, no i Donna ze swoją cudną, szeroką dupą. Chciało mu się ruchać.
Splunął, wszedł na teren domu i kulturalnie zapukał do drzwi. Od razu usłyszał tupot stóp, a potem krótkie „Dalia, czekaj!”. Po tym do jego uszu dobiegł chrzęst zamka, a kiedy drzwi się otworzyły, spojrzały na niego zielone oczy małego, ciemnoskórego chłopaka. Ten momentalnie się skrzywił, a między nim a drzwiami zobaczył dziewczynkę trzymającą się jego boku.
— To tata? — spytała, patrząc na chudego, jaśniejszego od nich mężczyznę o oczach w podobnym kolorze jak te jej brata.
— Tak. — Lenny nie kłopotał się z okazywaniem entuzjazmu. Nie cieszył go powrót ojca, który albo wracał pijany, albo naćpany i non stop wynosił wszystko z domu.
— A to moje plemniki powiększone ileś tam razy — rzucił Miles i kucnął. Skrzywił się na widok syna. — Kurwa, czy ty w ogóle urosłeś?
Lenny nie miał ochoty tego słuchać. Kopnął ojca tak, że ten zaraz wywalił się na dupę z bolącą nogą.
— Uważaj na słowa, bo mama cię wyrzuci tym razem! — zagroził bardzo hardo jak na trzynastolatka. Odsunął też za siebie Dalię, a kiedy ta zaczęła krzyczeć „Mamo, mamo!”, przy drzwiach pojawiła się Donna.
— Matko boska, już zaczynacie?! — warknęła i trzepnęła syna przez głowę. — Co ci jest, Lenny?! Cholera jasna…
— Hej, piękności moje. — Miles uśmiechnął się do Donny, podnosząc się.
Lenny’emu nie umknęło, że zlustrował ją łakomie z góry na dół tak, jak wielu jego starszych kolegów ogląda młode nauczycielki. Nie lubił tego. Źle mu się kojarzyło. Ojciec najpierw był miły, a potem zachowywał się jak skończony dupek. Okłamywał miłymi słowami jego mamę, a potem Lenny widział, jak tak samo patrzy na inne kobiety. Chłopiec więc chwycił zdumioną nowym odkryciem siostrę i zaciągnął ją w głąb domu.
Słyszał tylko krótką wymianę zdań matki z ojcem, a potem domyślił się, że ten wszedł i przeszli do kuchni. Dalia, uczepiona jego koszulki, szarpnęła go za nią, a gdy Lenny spojrzał na jej dziecięcą twarz, ujrzał, jakie ma wielkie z szoku oczu.
— Lenny, Lenny… Co teraz? Chcę się przywitać. Chodź.
Jej brat nie był do tego skory. Ale kiedy był lepszy moment, jak nie teraz? Ojciec jeszcze nie był pijany.
— Ale nie płacz, jak coś ci powie. Jesteś księżniczką, pamiętaj. — Lenny uśmiechnął się do niej i podał jej jedną z zabawek, żeby trzymała ją, zamiast wyciągać ręce do ojca.
Poprowadził ją do kuchni, najpierw zajrzawszy przez próg, by upewnić się, czy rodzice już się nie kłócą. Donna właśnie nalewała kawy do filiżanki, a potem usiadła naprzeciwko Milesa. Ten rzucił plecak na podłogę i pochylił się nad parującym napojem. Wyglądał naprawdę niepozornie w porównaniu do tego, co pamiętał Lenny. Szara koszulka wisiała na nim jak na wieszaku, twarz miał niedogoloną, policzki zapadnięte, a jeśli dobrze widział, białka mocno przekrwione. Wyglądał na starszego, niż był.
Gdy dostrzegł dwójkę dzieci w progu kuchni, spojrzał na córkę i siorbnął kawę.
— Chodź tu, mała.
Dziewczyna zawahała się, a Lenny zerknął na matkę. Ta skinęła głową, a chłopiec puścił dłoń siostry i lekko popchnął ją w stronę mężczyzny. Sam stanął z dłońmi w kieszeniach w progu kuchni i patrzył podejrzliwie na ojca. Miał ochotę założyć się, ile tym razem wytrzyma w domu. Jego pobyty nigdy nie były długie. I jak kiedyś jeszcze się na nie cieszył, tak szybko z tego wyrósł po tym, jak ojciec okradł go z oszczędności. Od tamtej pory już nie miał skarbonki.
— To co? Jak się nazywasz? — Miles zagadał do córki miłym głosem, który Lenny dobrze znał.
Wiedział, że chce pokazać, jak się zmienił, jaki jest dobry i że już zawsze tak będzie. Wszystko po to, żeby dostać jeść, pić i dobrać się do majtek Donny. Najgorsze w tym było to, że mieszkanie było na tyle małe, że Lenny obawiał się, że Dalia to usłyszy. Był niemal pewien. Sam to przeżył, kiedy pierwszy raz nie wiedział, co się stało i pobiegł do mamy, a potem został zrugany za to, że im przeszkadza.
— Dalia. I jestem księżniczką — odparła dziewczynka z dumą i szerokim uśmiechem. Co raz zerkała na mamę i brata, jakby chciała im pokazać, że się mylili i ten pan jest fajnym tatą.
— O tak? To robi ze mnie króla! — Miles zarechotał i napił się kawy. — Dalia. Spoko. I ile masz lat?
Donna wywróciła oczami, nawet nie udając, że daje się na to wszystko nabrać, ale nie chciała gasić córki. Lenny dobrze to widział. Chyba poddała się i chciała chociaż przez chwilę wykorzystać to, że Miles udaje dobrego ojca i męża. Żeby przez moment było dobrze. A potem, Lenny wiedział, że będzie modlić się wieczorami, żeby ten znów trafił za kratki.
— Ładnie, co nie? I mam już sześć lat — odpowiedziała dziewczynka, jakby już była dorosła. Wszystkie dzieci tak miały, a ta radosna Mulatka nie była wyjątkiem.
— Uhuhuuu, to duża panna! — Miles słodził dalej i w końcu wziął ją pod pachy i usadził sobie na kolanie. — I jaka podobna do pięknej mamusi.
Donna westchnęła, wstała i zabrała się za sprzątanie w kuchni, bo ruch pomagał jej pozostać spokojną. Przy tym mruknęła do syna:
— Idź poodrabiaj lekcje. Panuję nad tym. I tak nic nie spieprzy przez kilka dni. — Po tym jeszcze raz westchnęła, pochyliła się do Lenny’ego i pocałowała go w policzek. — Idź.
Chłopak spojrzał jej w oczy, na ojca i znowu na matkę. A kiedy ta uniosła brwi wymownie, sugerując, żeby nawet nie próbował dyskutować, tylko pokiwał głową.
— Dobrze, mamo — mruknął i ostatni raz gniewnie zmierzył ojca spojrzeniem, nim wyszedł z kuchni.
Chciał być już starszy, większy, żeby w razie czego złoić temu facetowi skórę. Chciał być prawdziwym mężczyzną, obrońcą mamy i swojej księżniczki. Musiał dorosnąć. Z tą myślą przeszedł do pokoju, który dzielił z siostrą i zabrał się za czytanie komiksów. Uprzednio schował w papierku kostkę czekoladki pod poduszką Dalii. Wiedział, że się ucieszy, a matka i tak nie przyjdzie sprawdzić, czy się uczy.

***

Lenny nie potrzebował dużo czasu, żeby mieć dość ojca. Zresztą, kiedy tylko go zobaczył, już chciał, żeby ten sobie poszedł. Co innego matka i siostra. One dłużej były przez niego zwodzone. Matka oczywiście krócej, bo znała tego mężczyznę równie dobrze jak własne dzieci i samą siebie. Dalia jednak długo wierzyła w tatę i za każdym razem wołała Lenny’ego, kiedy ten nazywał ją księżniczką. Jej brat nienawidził tego, bo siostra była jego księżniczką, a ojciec, kiedy to mówił, zachowywał się jak prawdziwy król. Zresztą był taki cały czas. Jego ton, kiedy wysyłał córkę do lodówki po piwo, był zlewczy i dopiero kiedy dziewczynka udawała obrażoną, kadził jej jakimiś miłymi słowami.
— Hej, księżniczko. — Lenny pewnego wieczora złapał swoją siostrę za rękę, nim ta ruszyła do ojca, kiedy ten wszedł do domu pijany. — On nie chce cię teraz widzieć, chodź, pobawimy się jeszcze. Przeczytam ci coś? Co ty na to? — zaproponował, słysząc, jak ojciec upada barkiem na ścianę, kiedy spróbował zdjąć buty.
Dalia zakryła usta dłonią i z szeroko otwartymi oczami wyjrzała zza futryny.
— Ale ty mi też rozwiązujesz buty, jak nie umiem. Muszę mu pomóc! — odpowiedziała pewnym głosem, po czym niespodziewanie się wyrwała i pobiegła do ojca.
Miles, już trochę grubszy dzięki kuchni żony, spojrzał mętnym wzrokiem na dziecko, które właśnie przed nim przykucnęło. Zaczęło coś mówić i dobrało mu się do butów. Roześmiał się głupawo.
— Mały jebany Kopciuszek. Powinienem więcej was płodzić. Więcej takich małych, czarnych łapek, które będą skakać wokół i robić, co powinny — mamrotał. — Chyba nad tym dzisiaj popracuję. Twoja matka ma taką myszkę, że o ja pierdolę, najpierw wyliżę, a potem wsunę jej chuja, że zakwiczy…
Lenny na szczęście pobiegł za siostrą i teraz zakrywał jej uszy, żeby ta nie słyszała tego wszystkiego.
— Przestań! — warknął na ojca i kiedy dziewczynka zaczęła się okręcać i pytać, czemu brat ją trzyma, ten odciągnął ją od ojca. — Poradzi sobie, zostaw go. Jest dość dorosły, żeby sobie radzić — dodał dobitnie i trochę na siłę pociągnął siostrę.
— Ej, kurwa, chciała pomóc, ty jebany konusie! — Miles uniósł się i od razu przewrócił, bo buty miał już częściowo zsunięte ze stóp.
W tym momencie z ogródka, przez tylne wejście, do domu weszła Donna. Jej stare dresy były ubrudzone ziemią, a z dłoni właśnie zdejmowała rękawice ogrodowe. Widząc i słysząc rumor, szybko zsunęła klapki i boso przeszła przez pokój gościnny. Jej wzrok padł na mężczyznę zbierającego się z podłogi.
— Co ty znowu sobie wyobrażasz?! Ile razy mam mówić, żebyś uchlany do domu nie wracał?! I mi dzieci straszył?! Cuchniesz jak świnia! Twój syn ma więcej honoru niż ty! — wydarła się na Milesa, zapominając o obecności sześciolatki.
Lenny ponownie objął siostrę i zakrył jej uszy, żeby nie słyszała potoku słów, jaki naraz wypłynął jadem z ust Milesa. On już to nie raz słyszał, ale nie chciał, żeby Dalia też musiała przez to przechodzić.
— Oż, ty pizdo… Że niby ten mały fiutek zasrany ma więcej honoru? Ta mała pizda, a nie chłopak! I nie mów mi, co mam robić, a co nie! — krzyczał, podnosząc się. Kiedy Donna chciała go chwycić za ramię, szarpnął się i uderzył. Kobieta nie zareagowała, bo, tak jak Lenny, widziała, że ten cios był aktem jego braku równowagi, a nie tego, że się naprawdę na nią zamachnął. — Pierdolony dom, ale mój, kurwa, dom! Jestem tu pieprzonym królem. Tak jak ta mała smarkula mówi! — Zarechotał, opadając na ścianę, kiedy już stanął na nogach.
Cała scena obserwowana była przez szeroko otwarte oczy dziewczynki, która jednak mimo dłoni brata na uszach co nieco słyszała. Rodzice zbyt głośno krzyczeli, by nie docierały do niej pojedyncze słowa. Nic nie rozumiała, ale widziała po mamie i po ojcu, że działo się coś złego, więc automatycznie w pewnym momencie zaczęła płakać.
Donna tylko rzuciła na nią krótkie spojrzenie, po czym szarpnęła męża z jakimś warknięciem w stylu „na kanapę, ty bezużyteczny śmieciu”, a synowi machnęła, sugerując, żeby zabrał siostrę do pokoju.
Lenny czuł, że siostra się opiera, ale w końcu mało delikatnie, czego bardzo nie lubił, zabrał ją w ustronne miejsce.
— Ej, ej, piękna, uspokój się — zaczął, sadzając ją na łóżku, a samemu kucając przed nią. — Nie płacz, nie ma o co. Chcesz czekoladkę?
Dalia najpierw wpatrzyła się w jego twarz załzawionymi oczami, a potem niemrawo pokiwała głową. Lenny więc wstał i poszukał w swoich rzeczach zamkniętego pudełka. Było jego tajną skrytką. Jedną z dwóch przynajmniej. W tej chował skradzione słodycze. Wyjął małego batonika z puszki, schował ją i już z łakociem wrócił do siostry.
— Trzymaj i nie płacz. Nie do twarzy ci we łzach — pocieszył ją, dzieląc batonika i siostrze dając większą część.
Dalia jeszcze przez chwilę szlochała pod nosem, ale w miarę jedzenia batonika uspokajała się. Jakby faktycznie czekolada działała uzdrawiająco. Otarła oczy rękawem.
— Czemu tata był zły? — zapytała cichutko.
Bo tata jest kutasem, pomyślał jej brat, ale powiedział co innego.
— Bo tata już tak ma. Często się złości bez powodu. I kiedy jest taki dziwny, nie powinnaś do niego podchodzić, bo może być niemiły.
— Mama była bardzo zła… — zaczęła Dalia, po czym niemal podskoczyła na materacu, kiedy z pokoju gościnnego dobiegł ich wrzask „No leż w miejscu, na miłość boską!”, potem jakieś niezrozumiałe warknięcie Milesa, a następnie jeszcze głośniejszy, ale też coraz bardziej płaczliwy krzyk Donny.
Lenny obejrzał się na ścianę, zza której dobiegały te wszystkie dźwięki. Objął siostrę i znowu chciał być już duży. Dorosły, żeby mieć siłę, by tam wpaść i wywalić tego mężczyznę z ich domu. Wiedział, że jego matka robi wszystko, żeby im nie stała się krzywda. I za to ją kochał i niesamowicie szanował. Nie mógł pojąć, jak w ogóle mężczyzna, ktoś silniejszy, może robić coś kobiecie, którą przecież powinien szanować. Takie było w końcu prawo natury. A mama zawsze mu mówiła, że nawet Bóg tak mówi. W końcu kobieta jest z mężczyzny i ten powinien ją szanować.
— Ej, księżniczko, co ty na to, żeby się przejść na spacer albo do ogrodu? — zaproponował siostrze, chcąc ją stąd zabrać. Z dala od tego wszystkiego.
Jego siostra musiała być coraz bardziej wystraszona, więc tylko pokiwała głową, dojadając powoli końcówkę swojego batonika. Lenny chwycił ją za rękę i zaprowadził do małego ogrodu. Było jeszcze widać, że ich mama coś robiła, zanim, zaalarmowana krzykami, wróciła do domu. Chłopak więc postanowił razem z siostrą wykopać głębszy dołek. Namówił Dalię do zajęcia myśli małym ogrodnictwem, mając nadzieję, że potem mama nie będzie na nich zła, że przekopali jej cały ogródek.
Teraz jednak nie było to aż tak istotne, bo cieszył się, że zajął myśli siostry. Uwagę Dalii szybko pochłonęła nowa atrakcja i jedynie z początku zerkała na dom, a potem na jej twarz wróciła radość. Lenny odetchnął z ulgą, ale wiedział, że tylko chwilową. Do czasu, aż ojciec znowu czegoś nie odwali.

27 myśli w temacie “Coś Się Zaczyna – Teaser

  1. Shivunia pisze:

    Basia >> Fajnie, że czytasz. Nie liczy się w końcu aż tak tępo, jeśli jest upór. Plus jest taki, że masz co czytać ;)
    Fajnie, że podobała się cześć z Lennym. Sporo w niej własnie jest takiego wyjaśnienia jego obecnego zachowania. Zaskakująco dużo w końcu nabywamy z naszego charaktery w młodym wieku.
    Co do książki to jak coś tu jest link – https://bucketbook.pl/pl/p/Cos-Sie-Zaczyna/41
    „coś się zaczyna” jest dostępne jako książka, ebook i pakiet ;) Do koloru, do wyboru ;)
    Dziękujemy ślicznie za cieple słowa i życzymy miłego czytania :D

  2. Basia pisze:

    Witam,
    no i trzecia część…
    bardzo podoba mi się postać Lennego (no może w opowiadaniu miałam czasami go dość ;]), ale tutaj właśnie widzimy dlaczego właśnie jest taki, jak bardzo troszczy się o swoją siostrę, jaki jest troskliwy…
    właśnie myślę nad kupieniem książki, ale na Buckettbook.pl nie widziałam, no chyba, ze oprócz pamięci to już wzrok mnie zawodzi…
    czytam, czytam dalej mnie tak się łatwo nie da pozbyć ;] choć wiem jakie to są już różnice w czasie, ale nic niestety nie poradzę na to… a pamiętam jeszcze czas, ze tylko miesiąc był u mnie różnicy….
    Dużo weny życzę Wam…
    Pozdrawiam serdecznie

  3. Shivunia pisze:

    Hej ;)
    Fajnie, że dalej to czytasz. I tak, to są zapowiedzi każdej części. Ogólnie to całość jest dużo dłuższa i wydaliśmy ją jako książkę. Całość to właśnie trzy części, cześć Jasona, Charliego & Ryana oraz Lennego. I każda z tych części ma kilka rozdziałów. Jak coś znajduje się całość do kupienia na Buckettbook.pl
    Co do Ryana i Charliego, tak, takie dość „naturalne” spotkanie ;) Plus duży że tak dużo przetrwała ta przyjaźń :)
    Dziękujemy ślicznie za komentarz :)

  4. Basia pisze:

    Witam,
    to ja dziewczyny ;] teraz, zorientowałam się, że części wszystkie są w jednym poście… (zawodzi moja pamięć) więc to jest komentarz do drugiej, a tamten był do pierwszej… niestety nie wiem kiedy uda mi się przeczytać trzecią, ale mam nadzieję, że jeszcze w tym tygodniu… niestety muszę tak robić (brak kiedy)
    o tak to spotkanie Rayana i Charliego świetnie wyszło i szybko się za kumulowali… no i naprawdę świetnie jest czytać coś o ich przeszłości….
    dużo czasu na pisanie życzę ;] ale nie zapominam o pomysłach i wenie to też się przydaje ;p
    coś jeszcze miałam napisać, ale zapomniałam… może przypomni mi się przy okazji trzeciej części cyklu…
    Pozdrawiam serdecznie

  5. Shivunia pisze:

    Basia >> Nie, niestety nie była to kolorowa przeszłość. Nie ma co ukrywać. W ogóle „Coś Się Zaczyna”, to zbiór przeszłości właśnie Jasona, Ryana i Charliego oraz Lennego. Dodatkowo Buck który pojawia się w historii Jasona dostał od nas cała historię „Pokręcony Umysł” – do znalezienia na bucketbook.pl
    Baaaardzo serdecznie dziękujemy za wenę, czas i pomysły i chęci. Wszystko bardzo się przyda. Szczególnie czas :P

  6. Basia pisze:

    Witam,
    bardzo wspaniale, mamy w końcu coś o przeszłości Jasona, a jego przeszłość to za ciekawa i kolorowa to nie była…
    weny, czasu, chęci pomysłów życzę
    Pozdrawiam serdecznie

  7. Katka pisze:

    SilencedUnknown, ogarnęłam tę piosenkę i nie dziwię się, że Ci się spodobała. Nie dość, że tatuaże, to jeszcze motory XD W ogóle to nie znałam jej. Fajna :) No i oczywiście bardzo się cieszymy, że mimo początkowych oporów tekst Ci się spodobał. Wiem, że przyzwyczajenie do tego, że już znamy ich życie z „później” i mają oni swoje drugie połówki, sprawia, że jednak tak to wszystko widzimy i nie zawsze chcemy ten obraz rozmazywać, ale myślę, że właśnie takie przedstawienie ich losów z „wcześniej” naprawdę dobrze uzupełni całą historię. Każdy ma przeszłość, która oddziałuje na daną osobę i chyba będzie można ich łatwiej zrozumieć po przeczytaniu. Mam nadzieję! :) Pozdrowionka :)

  8. SilencedUnknown pisze:

    Jak tylko zaczęłam czytać, przypomniała mi się piosenka, która wybitnie kojarzy mi się z Jasonem i słuchałam jej w kółko do końca notki. Jest to „More Than Life – Remember” – nie wiem czemu tak jest, bo tekst średnio przedstawia tego kościstego rudzielca, ale mam podejrzenia, że to przez teledysk i tatuaże w nim zawarte. ;)
    W każdym razie, jeśli chodzi o tekst, to z początku nie bardzo wiedziałam czy mi spasuje, bo zbyt przywykłam do myśli, że jak są dani bohaterowie, to automatycznie są przy nich ich drugie połówki i myślałam, że będę zbytnio tęsknić za wizją ich razem, ale na szczęście tak się nie stało ;)
    Cieszę się, że postanowiłyście nakreślić nam historie chłopaków sprzed FireDragonTattoStudio. Tym bardziej, że zapewne będą się w nich kryć smaczki, których w głównym opowiadaniu nam poszczędziłyście, takie jak np. historia śmierci Dalii, czy początki przyjaźni Charliego, Rayana i Mike’a, nie wspominając o życiu Jasona po śmierci jego „matki”.
    To na pewno będzie ciekawe :D

    Pozdrawiam! ;)

  9. Shivunia pisze:

    Luana >> To jest całkiem niezły plan, bo książka powinna wyjść szybciej niż niektóre zapowiadane filmy. Czas względnie szybko mija ;)

  10. Luana pisze:

    Jak skleroza to skleroza. Od paru dni miałam tutaj napisać, że jednak nie czytam tych rozdziałów. Czekam na książkę. Dopiero wtedy pochłonę je wraz z całą treścią. :))

  11. Katka pisze:

    Kaczuch_A, to się zgadzam, jak osoba stara się wyjść, to trzeba pomóc. Ale w przypadku mamusi Jasona, to raczej spalona sprawa. Przykre, że on musi być świadkiem takiego „powolnego umierania” :(

  12. kaczuch_A pisze:

    Katka, mniej więcej wczorajszy dzień był dla mnie jakoś mega zbawienny i mega pozytywny, a krucho z tym było w tym czasie. Tak więc odradzam się z popiołów i nadrabiam komentarze xD Poznanie ich historii od początku na pewno jakoś wpłynie na odbiór ich zachowań etc. Jeżeli osoba uzależniona daje jakieś sygnały, stara się wyjść z tego problemu to ok, trzeba taką osobę wspierać, ale takie krytyczne przypadki raczej mojego współczucia nie otrzymają.

  13. Katka pisze:

    Kaczuch_A, już miałam pisać, że fajnie, że komentujesz lekko zaległy tekścik, a widzę, że nadrabiasz nie tylko tu :D Piąteczek i od razu człowiek ma więcej chęci na jakąkolwiek aktywność, co? XD Ale już co do komentarza, to myślę, że ogólnie przeczytanie całości może w jakiś sposób zmienić Wasze podejście, czy rozumienie postaci. Bo jednak jak się więcej wie o kimś, to troszku inaczej się go odbiera. Choć jeśli miałabym tak obiektywnie powiedzieć, to chyba właśnie najbardziej zmienił się właśnie Lenny. Ciekawe, jak się Ci się spodoba jego historia. Już kończymy ją pisać, więc mam nadzieję, że niebawem będziecie mogli poczytać :) U Jasona z kolei – tak, Bully nie przypomina szczególnie tego pana z FDTS, hehehe. No i widzę radykalne podejście do ludzi biorących narkotyki. Powiem tak – w każdym człowieku tkwi jeszcze „ludzkie” wnętrze, więc każdy zasługuje na drugą szansę… ale czasem trudno o takim podejściu myśleć, jak wydaje się, jakby ta osoba wcale nie chciała i nie szukała tej drugiej szansy :/ Ciężko też wybaczać, gdy ktoś rani tak wielu ludzi wokół… Ech, no Jay miał pod górę…

  14. kaczuch_A pisze:

    Święta trójca to typowo amerykańskie dzieciaki bójki, futbol, fascynacje kumplem. Jeden ma pod górkę, drugi jest szkolną gwiazdą jednym słowem sielanka. Jason i Lenny mogliby sobie podać ręce, bo życie ich nie rozpieszcza. Jednak po tym co przeczytałam to Lenny’ego będę ciut inaczej odbierać, a jego miłość i szacunek do siostry to jest coś niesamowitego, ale aż się obawiam tragicznego finału tej historii. Chciałabym się dowiedzieć co się stało z jego siostrzyczką. Co do tajemniczej postaci w ostatnim rozdziale pierwszej części FDTS, która poszukiwała Jasona to węszę, że to będzie ojciec (jednak) jak czytałam ten prequel to nasunął mi się Bully na myśl, ale jest zupełnie nie podobny xD Co do matki i jej towarzystwa to powiem tylko tyle, że nie trawię dragów, narkotyków i tym podobnej reszty. Alkohol lubię i fajki czasem zdzierżę, ale tacy ludzie jak matka Jasona i jej podobni nie koniecznie powinni na świecie funkcjonować. Miłuj bliźniego…a w dupie nie w takich przypadkach.

    Co do całości to fajnie będzie poznać ich historie od tej strony. Tenskiem do tej ekipy no~!

    Weny~!

  15. Katka pisze:

    Marta, nooo myślę, że nawet sporo tej przeszłości poznacie :D będzie można lepiej chłopaków zrozumieć, a potem może jakieś smaczki się w drugiej częsci odnośnie tego zobaczy ;) O braciszkach pamiętamy. Może kiedyś się uda ;)

  16. marta696 pisze:

    Cudownie że powracają bohaterzy mojego ulubionego opowiadania♡♡♡.Szkoda mi Jasona i Lena ale dobrze ,że chłopaki wyszli na prostą.Cieszy mnie to,że chociaż trochę poznamy ich przeszłość.Liczę na to,że kiedyś poczytamy o braciszkach.

  17. Katka pisze:

    Neko-chan, o widzisz to dobrze, że „Coś się zaczyna” będzie niedługo, bo zabije trochę tęsknotę za FDTS, zanim to wyjdzie ;) Faaaaaaaaajnie że tak nakręciło :D Haha, no i fajnie, ze Lenniaka polubiłaś tu :D był fajnym dzieciakiem, takim nawet pozornie pozytywnym chociaż nie do końca XD Ale o siostrunie dbał. I tak, nie miał jeszcze dredów ;) dopiero potem się ich dorobił. Ryan i Charlie – tak, niespodziewane poznali się gdzies indziej niż w szkole, mimo że do jednej chodzili. Świat jest mały. Olejek zdecydowanie łączy ludzi. Bully ma zielone oczy, dokładnie tak :) To jest pozytywny aspekt wyglądu, to pewne, zgadzam się w całości. Wiesz, niektórzy ludzie sa tak specyficznie brzydcy, ze aż atrakcyjni XD ale to trzeba lubić konkretny typ wyglądu. Mmm no i fajny Jasonkowy fragmencik zacytowałaś. Młodszy Jay był jeszcze troche marzycielem, jak widać, haha, chociaż może takie wyobrażenia ze smokiem mu po prostu psychicznie pomagały to wszystko przeżyć. No o braciach Grey niestety tu nie będzie. Może kiedyś napiszemy z nimi osobną historię, nie wykluczam. Ale na razie mamy słonecznych chłopaków :) Dzięki za obszerny komentarz!

    C., hehehe, remis naszych bad boyów XD oni zawsze mają wzięcie. Pomysł wziął się… nie pamiętam skąd, to dawno było XD Ale wena się zawsze przyda :D

    Kasia G., tak, u Charliego nie było jakichś większych problemów. Chociaż wiesz, według prawie każdego nastolatka jego życie jest beznadziejne, haha, a małe problemy urastają do olbrzymich tragedii. Hormooony. Ale na pewno u niego będzie trochę weselej. U Ryana już gorzej. No radosna twórczość to to na pewno nie jest, ale wydaje mi się, że dzieki temu poruszająca ;) Mam nadzieję, ze całościowo się Wam spodoba. I tak, będzie do kupienia u nas, na pewno w wersji papierowej i prawdopodobnie też dla chetnych w formie e-booka. Choć wolimy położyć nacisk na druk, ale nie zapomnimy o potrzebujących. Także dzięki za komentarz i również pozdrawiamy!

  18. Kasia G. pisze:

    Cudownie było znowu poczytać o chłopcach z Miami :) Chociaż historia Jasona i Lennego (bardzo się ucieszyłam kiedy spotkali się w sklepie, tylko troszkę szkoda ze te 15 lat później tego nie pamiętali co wcale nie jest dziwne ale to pokazuje ze świat jest naprawdę mały i ludzie potrafią mijać się ze sobą zupełnie o tym nie wiedząc ) nie jest specjalnie wesoła to i tak uwielbiam tych bohaterów. Może u Charliego będzie weselej bo z tego co pamiętam on chyba nie miał jakichś większych dramatów, no ale z Ryanem już tak kolorowo nie było… Czyli zapowiada się trochę smutków ale i tak nie mogę się doczekać całości tego projektu. Nie wiem czy dobrze zrozumiałam ale ta książka będzie u Was do kupienia, tak? W wersji papierowej? I najważniejsze : KIEDY? Tęsknię za FDTS co chyba widać ☺ Dzięki dziewczyny i pozdrawiam

  19. C. pisze:

    Każdy z fragmentów był super, aczkolwiek ze względu na upodobanie do postaci Jasona i Lennego – te dwa najbardziej. Który objął podium? Nie umiem określić, rzekłabym, że remis :D
    Cieszę się, że w ogóle wpadłyście na taki pomysł i trzymam mocno kciuki za wenę!

  20. Neko-chan pisze:

    O jeżu, jak ja pragnę mieć to już teraz w swoich rękach i móc przeczytać całe *q* Niesamowicie tęsknie za postaciami z FDTS, juz nie mogę się doczekać drugiej części, a zarazem nie mogę się doczekać aż „Coś się zaczyna” będzie do kupienia. Nawet nie wiem na co bardziej się nie mogę doczekać XD

    Jason i Lenny jacy młodzi tutaj XD Tak inaczej troche. Ale aż mi sie smutno zrobiło, kiedy przeczytałam o nich. Podziwiam ich niesamowicie, że jednak wyszli na prostą. Ja bym chyba nie dała rady.
    Lenny mnie rozczulił. Tak jak na początku w FDST nie dałam rady go polubić, a dopiero później stopniowo zaczynałam czuć do niego leciutką sympatię, tak teraz przejął moje serce *wybacz, Jay*. To jak nazywa swoją siostrzyczkę „księżniczką” i jak ukradł te czekoladki (a przy tym spotkał Jasona, jaka szkoda, że nie pogadali, może by się wtedy zapamiętali?). Lenny tutaj nie miał jeszcze dredów, prawda? Czy mi coś umknęło?

    Druga część, czyli jak to olejek łaczy ludzi :D Ogólnie fajne, przypadkowe spotkanie Charliego i Ryana, lubię takie. Nie w szkole, nie przez jakichs znajomych, tylko przypadkowo, na plaży. I wszystko przez skończony olejek. Ryan WW, czyli Wygadany i Waleczny. Jak obronił Mike’a, no proszę. Wyobraziłam sobie to przerażenie w oczach Charliego w tamej chwili. Uwielbiam, kiedy jest takim tchórzem xD

    No i Jason… Proszę, jaki mądry, ma gdzieś to, że chłopak brzydki. Liczy się wnętrze! *nawet dosłowanie wnętrze*. Nie no, Bully nie mógł być jakoś masakryczne brzydki, w końcu miał zielone oczy (dobrze zapamiętałam…?) A nikt, kto ma zielone oczy nie może być brzydki!
    „Gdy był młodszy, fantazjował, że taki wpadnie do niego do domu, pożre wszystkich kumpli matki, a ją przestraszy tak, że ta nigdy więcej nie spróbuje narkotyków” ten fragment mnie… hm, ujął? To chyba dobre słowo. Początkowo się cicho zaśmiałam *smok, Jason, przypadek, nie sądze*, ale jakoś… No tak mnie to ujęło, że mimo wszystko nie chciał, by została pożarta przez tego smoka xd Jakkolwiek to brzmi. I chociaż wiem co mówił temu swojemu koledze – że gdyby ona zmarła to by trafił do jakiegoś ośrodka czy coś, ale tutaj jakoś poczułam, ze to nie tylko o to chodzi.

    I się rozczuliłam ;-;

    Żałuję tylko, że nie będzie tutaj nic o Alexie i Rushu, ale mowi się trudno :3 to mi wystarczy w zupełności, to i tak naprawdę dużo. Dużo do przeczytania dla nas, a dla Was do zaplanowania/napisania/sprawdzenia, choć jest taki delikatny żal, że to dotyczy tylko chłopaków z Miami

    Pozdrawiam~

  21. Katka pisze:

    Damiann, na ten moment faktycznie może Lenny miał tu najbardziej pod górę, bo Jason miał przynajmniej kumpla… No smutno, smutno, ale jeszcze będzie można dogłębnie poznać historię ich wszystkich i myślę, że w każdej znajdzie się taki niezbyt radosny element. A co do Bully’ego, nie jest AŻ tak brzydki XD Jest no… mało atrakcyjny z pyszczka. Ale Jasonowi to akurat nie przeszkadza ;)

    Zuziia, na razie nie ;) „Coś się zaczyna” jest osobnym opowiadaniem, którego pierwsze rozdziały tu poznaliście – dalsza część będzie niebawem wydana. Ale to chyba chwilowe dobre zastępstwo FDTS ;)

    MoNoMu, taaak, będzie i zarówno o tym, jak Lenny trafił za kratki i jak Jason poznał Emmę. I jeszcze kilka innych smaczków, o których nie wiedzieliście ;) Ale oczywiście masz rację, że trudno się wyrwać z patologii, więc no chłopakom się fuksło. W życiu różnie bywa. Ale jako że jestem po studiach z resocjalizacji, to wciąż optymistycznie staram się wierzyć, ze jakiemuś procentowi się udaje wyjśc na prostą. No i ciekawe podejście co do kradzieży przez Lena. Chociaż tutaj to on dzieciakiem był, mało odpowiedzialnym za swoje czyny. Ale nie neguję podejścia, kradzież fajna nie jest.

    Linerivaillen, nooo, bardzo dobrze, że wyszedł na ludzi i teraz ma takie ciasteczko! Należy mu się ;)

    O., haha, wyłapałaś to z Jasonem u Lena XD No szkoda, ze nie pamiętają, byłoby ciekawie XD Ale ogólnie zgadzam się, ze dobrze, że nie znają swojej przyszłości, bo Ryan na pewno by nie wsiadł do tego samochodu. Na pewno wiele by pozmieniali. Jason mógłby np. matkę na odwyk siłą wysłać, może więc nie miałby potem czasu na tatuaże bo by się nią opiekował. Nie wiadomo. Buck na nazwisko ma Bulock, Buck Bullock i od tego się wzięła jego ksywka ;) Ale tak, pozostaje BB XD A to nielubienie Lenny’ego na początku… taki jego urok! XD

  22. damiannluntekurbus17 pisze:

    Po prostu mnie ciekawe czy Bully byl naprawde taki brzydki, ze Jason nie mogl na niego patrzec xd
    I teraz jeszcze jestem ciekaw, co sie z nim stalo, czy jeszcze maja jakis kontakt, czy cos ;>

  23. O. pisze:

    Ha! Lenny spotkał Jasona! Ciekawe czy minął się kiedykolwiek z Ryanem… Szkoda, że będąc dorosłymi nie pamiętają tego xD
    Mam radość, że ulubieni bohaterzy wracają, choć do Rynny daleko.. Ale jak pomyślę, że nasz księżniczka ma umrzeć to… Od razu mi się smutno robi.
    Bardzo prawdziwy tekst! Sama dobrze pamiętam, jak będąc młodszą też sobie x rzeczy wyobrażałam tak jak Jason smoka!
    Charlie jako jedynak miał się pewno najlepiej i stąd ten jego ciągły bieg w stronę tęczy.. Haha ich przyjaźń można nazwać jako tą od „pierwszego pobicia”, choć startnęli w obronie xD I ta ich nieświadomość tego, co za parę lat ich czeka! Haha pewnie jakby się teraz podowiadywali, to być może byłoby coś co by zmienili i do pewnych spotkań może by nie doszło… O nie! Pewnie by Rynna nie powstała! :( Ryan kradnij samochód! Nie znasz swojej przyszłości xD
    Jason jak wyszedł na ludzi! Tylko pozazdrościć samozaparcia ;D A i ten kolega nazywa się Buck Bully? BB jak krem xD Jak mi się dobrze kojarzy, to o nim nie było wspomniane, co nie? :D w sensie w FDTS xD
    Szkoda, że Lenny z nauk matki pilnuje się tylko z szacunkiem do matki, posprzątać od czasu do czasu mógłby xD

    Damiannluntekurbus17… Bully nie był brzydki? Chodziło o bezosobowy seks? No a Jason nic z Azjaty w sobie nie ma xD

    Haha i przy komentarzu MoNoMu wspomniały mi się komentarze, gdy Lenniak pierwszy raz pojawił się w FDTS, haha on chyba zawsze z początku minusuje xD
    Musicie coś z tym zrobić xD

  24. MoNoMu pisze:

    Cudny ten pomysł z takim dodatkiem do FDTS. Na pewno każdy czytelnik był ciekawy przeszłości bohaterów. Mnie szczególnie interesuje, jak zginęła siostra Lenny’ego, kogo zabił i w jakich okolicznościach, bo dostał za to relatywnie niską karę. No i jeszcze jak Jason spotkał Emmę (chyba tak miała na imię). Mam nadzieję, że zostanie to wyjaśnione.

    W sumie to opowiadania napawa nadzieją. Zarówno Lenny jak i Jason mieli paskudne dzieciństwo, ten pierwszy jeszcze wylądował w więzieniu, ale w końcu wyszli na prostą. W prawdziwym życiu nie ma zwykle tak przyjemnie. Trudno jest się wyrwać z patologii i samemu nie stać się jej częścią.

    Zaskakujące dla mnie jest to, że bardziej obrzydziła mnie kradzież Lenny’ego niż fakt, że kogoś zabił. Bo mam nadzieję, że miał jakiś inny powód niż „bo facet mnie wkurwiał”. Nienawidzę kradzieży, szczególnie nie umotywowanej przymieraniem głodem. Więc Lenny po pierwszej części dodatku u mnie minusuje, więc mam nadzieję na jego rehabilitację xD

    Pozdrawiam i życzę weny!

  25. damiannluntekurbus17 pisze:

    Wydaje mi sie, ze najsmutniejsza historie mial Lenny. Zjebany ojciec, mlodsza siostra, ktora musi na niego patrzec. Sluchac klotni i innych rzeczy. Przykre.
    Ale Charlie… Moj Charlie kochany. Boze, tak tesknie za tym opowiadaniem, nie moge juz sie doczekac az cos znow napiszecie. Chociaz moze jeszcze troche dam rade poczekac. Bo nauka i te sprawy, a wolalbym czytac w spokoju, nie martwiac sie, ze nie umiem czegos na klasowke ;-;
    Jason. No coz… Srednio go lubie, to chyba wiadomo, no ale tez ma niefajna historie. Ja zawsze marudze, ale teraz sie ciesze, ze mam taka a nie inna rodzine. Wejsc do pokoju i zobaczyc jak matka sie rucha… Slepota gwarantowana. A tak w ogole to nie ogarnalem – Jackie to jego ojciec?
    I zastanawiam sie jak bardzo Bully byl brzydki, ze Jason nie mogl sie skoncentrowac na jego twarzy xD
    Byly bledy, literowki, ale nie chce mi sie ich wypisywac xD

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.